Pod osłoną mgły cz. 2



 Obóz wojenny
 
- Na Światłość, ilu ich jest? Nie wytrzymają z byt długo. - stwierdził przerażony Edric.
- Tino, Telanisie, nie możemy tak stać! Jedźmy tam! - wykrzyknąłem.
- Musimy bronić obozu, by mieli gdzie wracać! Zacznij myśleć! - odparowała Tina.
- Do cholery! Kobieto, oni tam giną, a my patrzymy i nic nie robimy. Zrób pożytek z twojej magii! - naciskałem.
- Narwańcu, nie pozwolę byś zginął na marne! - Tinwerina nie odpuszczała.
- Przestańcie! Wracają wozy z pola bitwy, prawdopodobnie z rannymi. Musimy im pomóc. - powiernik przerwał naszą kłótnię. W powietrzu czuć było smród spalonych ciał, a echo odgłosów walki nie milkło choćby przez chwilę. Edric stał jak wryty. Widok go przerósł.
- Dowódco, idźmy pomoc rannym. - powiedziała Tina ciągnąc go za bark.
- Co? A tak, biegiem. Musimy ich przenieść do namiotów medyków. - w końcu zaczął działać. Zbiegliśmy schodami w dół, a następnie obraliśmy kierunek ku południowej bramie. Wozy właśnie dojeżdżały, ciągnięte przez eleki draenei. Poznałem rycerza, który nimi kierował. Był to Kapitan Sagan, jeden z zaufanych kapitanów Borosa.
-Kapitanie! Jak możemy pomóc? - zapytałem.
- Zabierzcie rannych z wozów! Trzeba ich opatrzyć. - zeskoczył ze swojego wierzchowca i razem z nami zaczął transportować rannych. Z Tiną podszedł do pierwszego wozu. Żal i troska złapały mnie za serce:
-Aponii?! Co oni ci zrobili? - wybełkotałem.
- Jeszcze mnie nie zabili, krwawy rycerzu, ale byli blisko. - ledwo odpowiedziała.
- Proszę, już nic nie mów. - zanieśliśmy ją na jedno z wolnych łóżek. Odchodząc od niej, zauważyłem jak Telanis i Sagan niosą Valgara. Na Światłość, co tam się wydarzyło? Nie dadzą rady. Muszą się wycofać. Gdy przenieśliśmy rannych, kapitan draenei dosiadł swojego słonia i chciał wyruszyć na front.
-Kapitanie, proszę mnie wziąć ze sobą! Potrzebny jest każdy żołnierz. - przekonywałem go.
- Widzisz co ich spotkało? Jesteś zbyt młody, by umierać! – odpowiedział..
- Tak czy inaczej, udam się na front z twoją zgodą lub bez niej! - kontynuowałem. Popatrzył dłuższą chwilę na mnie. Pokiwał przecząco głową, po czym dodał:
- Dobrze, nie jestem w stanie cię powstrzymać. Ruszajmy. - zgodził się niechętnie.
- Oszalałeś!? - zagrodziła mi drogę czarodziejka.
- Muszę to zrobić! - odparłem.
- A ty co robisz? - skierowała pytanie do Telanisa, gdy ten prowadził Ash'falarah i swojego sokoła.
- Jadę z nim, chyba nie pozwolisz mu iść samemu? – odrzekł wręczając mi lejce.
- Oczywiście, że nie! - udała się po swojego sokoła i ruszyliśmy z kapitanem na pole bitwy.
 


 
Lewa flanka

Boros dzielnie walczył, miażdżąc każdego napotkanego wroga, jednak nieumarli w dalszym ciągu napierali. Opadał z sił, miał wrażenie, że zabił już setki szkieletów. Jego ciało ociekało krwią poległych. Nie poddawał się. Odbudował jako tako linię tarcz, lecz wiedział, że była ona niewystarczająca, by zapewnić bezpieczeństwo maszynom miotającym i jednostkom leczącym. Ghul skoczył w jego stronę. Był zbyt wolny i zanim dotknął ziemi, Boros trafił go swoim młotem.
- Melduję wykonanie zadania! - łapiąc oddech krzyknął kapitan Sagan. Nie odwracając się Boros odpowiedział:
- Dobrze. Saganie, musimy utrzymać flankę. Udaj się... - przerwał gdy zobaczył kule ognia, która trafiła szereg nieumarłych. Odwrócił głowę, wściekłość malowała mu się na twarzy. Tina zaatakowała.
-Vegov, nie wykonałeś mojego rozkazu! Miałeś zostać w obozie! - nigdy nie widziałem go tak wściekłego. Mężczyzna skierował się ku kapitanowi. -Sagan, co to ma znaczyć?
-Dowódco, zagroził, że i tak tutaj przybędzie. Wolałem mieć go na oku. – wybełkotał draenei.
- Już za późno, żeby coś z tym zrobić. Jeśli przeżyjemy, to pomówimy, młody elfie, o twojej niesubordynacji. Musimy utrzymać tę flankę! Tina, użyj magii, by odciągnąć nieumarłych od nas. Da nam to czas do przegrupowania. Telanis, ty pójdziesz... - nagle niebo przeszył głośny pisk, jakby ogromna bestia była rozdzierana ze skóry. Odgłosy walki ginęli przy tym przerażającym dźwięku. Dochodził on z pasma górskiego Zul'Mashar. Odruchowo skierowaliśmy tam wzrok. Zza gór wyłoniła się skrzydlata bestia, która wyglądem przypominała smoka, lecz był to jedynie szkielet skrzydlatego lewiatana, wypełnionego błękitną łuną. Bestia w locie ponownie ryknęła.
- Na Świętą Światłość, to Żmij Mrozu! Skąd on się tu wziął? - rzucił Boros.
- Co to jest? - krzyknąłem.
- Ożywione zwłoki niebieskiego smoka, które zostały prawie wybite w trakcie Trzeciej Wojny - wytłumaczyła Tina.  Był ogromny, mierzył parędziesiąt metrów.
- Leci w naszą stronę! Balisty, chce je zniszczyć! Uciekajcie! - krzyczał Boros. Lewiatan był coraz bliżej, nurkował od strony zachodniej celując w maszyny oblężnicze. Zniżył lot, rozdziawił paszczę, z której buchnął błękitny ogień niszcząc wszystkie katapulty i balisty przy pierwszym podejściu. Wzbił się w powietrze nad prawą flanką.
- Lordzie Boros! Lordzie Boros! - krzyczał zakrwawiony mężczyzna, który do niego podbiegł.
- Zastępca Lorda Dowódcy rozkazał czym prędzej wycofać się do obozowiska. On sam zaś zostanie z tarczownikami. -  kontynuował żołnierz.
- Oszalał! Musi być inny sposób! Idę do niego. Kapitanie Sagan, przejmujesz tutaj dowodzenie. - kończąc pobiegł w środek armii, gdzie znajdował się Maxwell. Nieumarli wykorzystali moment dezorientacji i zaatakowali z większą siłą. Powstały wyrwy w szeregu na całej linii tarcz. Żywe trupy wdzierały się za nasze plecy. Musieliśmy walczyć. Tina rzuciła kolejne zaklęcie i z nieba spadło kilka ognistych kul, zabijając znaczne ilości nieumarłych. Ja z Telanisem trwaliśmy przy niej, walczyliśmy z każdym, kto umknął przed jej magią. Była naszą nadzieją na przeżycie. Ścinałem po dwóch, nawet trzech zombie, którzy ślepo brnęli przed siebie. Nie byli to wykwalifikowani wojownicy, jak w przypadku trolli, lecz na każdego zabitego trupa, przybywało trzech na jego miejsce. Nie  poddawałem się. Ciąłem mieczem, by zabić jak największą ilość wrogów. Nie musiałem tutaj parować, stosować rozmaitych technik. Musiałem zabijać każdego kto podszedł. Telanis nie był gorszy - mimo braku umiejętności walczył dzielnie. Nie walczył tylko o swoje życie, ale też, żeby zapewnić bezpieczeństwo Tinie. To dodawało mu animuszu. Uderzał  mieczem gdzie popadnie, lecz słabł. Miał wielkie serce, ale zmęczenia nie był w stanie oszukać. Uratować nas mógł tylko cud. Kolejny nalot Żmija był w stanie nas wszystkich zabić. Kontem oka widziałem jak giną paladyni, linia tarcz całkowicie padła, każdy walczył, by przeżyć. Niektórzy uciekali, lecz z czasem dopadli ich nieumarli. Przegrywaliśmy tę bitwę. W oddali mogłem dostrzec Borosa, Maxwella i Turalyona walczących obok siebie. Również zmagali się z naporem sił wroga. Dzielni wojownicy Światłości ginęli. Nie mieliśmy planu, nie miał kto nam wydawać rozkazów. Każdy walczył, a było nas już bardzo mało. Jeśli mi zawiedziemy, to nieumarli ruszą dalej, mordując i niszcząc. Tina już coraz rzadziej rzucała zaklęcia, Telanis z ciężarem podnosił miecz. Czy tutaj nadszedł kres naszych dni?
Zagrały rogi. Nie były to rogi Srebrnej Ręki tylko Krwawych Elfów. Dźwięk powtórzył się. Nieumarli częściowo przerwali atak i skierowali się ku zachodowi.
 Sam Lich skierował swój wzrok tamtym właśnie kierunku.
- Co się dzieje? - zapytała Tina ledwo słyszalnym głosem.
- Nie wiem. Coś ich od nas odciągnęło. – rzuciłem łapiąc oddech. Mimowolnie zerknęliśmy w lewo, słysząc coraz głośniejszy odgłos rytmicznego uderzania. Co się zbliżało. Nie minęła chwila, a przed nami ukazała się połączona kawaleria Srebrnej Ręki i Krwawych Rycerzy pod dowództwem Aratora i Liadrin. Przejechali wzdłuż naszych wojsk zabijając każdego nieumarłego, dając nam chwilę na odpoczynek. Gdy dojechali do jeziora, nawrócili i powtórzyli manewr. Zabrzmiał róg Srebrnej Ręki, który informował nas o przegrupowaniu u źródła dźwięku, gdzie znajdował się dowódca. Pobiegliśmy w tamtą stronę. Było nas zaledwie pięciuset żołnierzy. Większość rannych i niezdolnych do walki. Maxwell trzymał się  za brzuch, a spod jego palców sączyła się krew.
- Już myślałem, że nie zdąży. Miałem nadziej, że pojawi szybciej - oznajmił.
- Wiedziałeś, że ma przybyć? Mogliśmy poczekać z atakiem na jej wojska. - zapytał Turalyon.
-Nie wiedziałem, czy przybędzie! Kazałem je prosić o pomoc lorda Regenta. - dodał Maxwell.
- I wysłuchał jej!? - naciskał Exarcha.
- Sam zobacz! - Tyrosus wskazał ręka na zachód. Ogromna armia Królestwa Quel'Thalas przybyła. Na jej czele stała Liadrin, generał Halduron oraz Wielki Magister Rommath. Na przodzie szli Zaklinacze Magii, którzy jak jedna wielka idealnie synchronizowana maszyna wykonywali każdy ruch. Najpierw szedł cios glewią, potem krok w przód z wysuniętą tarczą. Naciskali z dużą siłą, zmuszając nieumarłych, by się cofali. Co pięć sekund niebo przysłaniały setki wystrzelonych strzał. Zabijając dziesiątki wrogich żołnierzy. Magowie z Rommathem wspólnie rzucali  ogniste zaklęcia, pogrążając żywe trupy w deszczu ognia. Wojska Quel'Thalas brnęły na przód. W tym samym czasie podjechała do nas Liadrin.
- Dowódco, nie dałam rady szybciej! - wykrzyknęła kobieta.
- Ważne, że jesteś. Bitwa nie została jeszcze wygrana. Nieumarli wciąż mają przewagę! - odpowiedział Maxwell.
- Vegov! - zawołał męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem znajomą mi twarz.
- Elaren? Co ty tutaj robisz? - zapytałem.
- Gdy przybyła Liadrin i opowiedziała o planach paladynów, postanowiłem, że muszę wziąć w tym udział. - oznajmił.
-Ojcze! Jeźdźcy na północy! Kierują się w naszą stronę! - zawołał Arator przerywając naszą rozmowę.
- Kto to jest? O nie, Rycerze Śmierci! Zapewne są w zmowie z Lichem. Żołnierze, za broń! - krzyczał Turalyon.
- Stać! To Rycerze Hebanowego Ostrza. Byłem u nich, by uzyskać informacje o nieumarłych. Widocznie dowiedzieli się o bitwie. - wtrącił Maxwell. Ciężkozbrojna kawaleria Rycerzy Śmierci minęła nasze wojsko. Utworzyła klin i zaatakowała centralną część armii wroga. Zebrali ogromne żniwo miażdżąc i zabijając każdego na swojej drodze. Walczyli jak opętani. Przewodził nimi Darion Morgaine oraz jego Czterech Jeźdźców. Bitwa przechylała się na korzyść paladynów. Widząc to Lich zbiegł ku Zul'Mashar. Rycerze Hebanowego Ostrza, chcieli ruszyć za nim, lecz zostali zaatakowani przez Żmija Mrozu. Spalił czterdziestu żołnierzy i kierował się ku krwawym elfom. Widząc pikującego martwego smoka, Rommath stanął na głazie, wyciągnął ręce w górę, zamknął oczy. Nic nie mówił. Stał skoncentrowany. Lewiatan był coraz bliżej. W jego paszczy zaczął żarzyć się błękitny ogień. Rommath otworzył gwałtownie oczy, a przed smokiem pojawiła się kilkudziesięciometrowa ognista trąba powietrza, która wciągnęła bestię do środka, zabijając przy okazji setki szkieletów. Żmij wyrwał się z pułapki, cały płonąc. Uderzył z hukiem o ziemię, miażdżąc nieumarłych na swojej drodze upadku. Okazję wykorzystali Rycerze Śmierci, którzy ruszyli ku niemu. Dwudziestu z nich zeskoczyło z koni i wskoczyło na smoka. Dźgali go i miażdżyli. Byli brutalni i bezwzględni. Żmij Mrozu padł od gradu ciosów, a ogień w jego wnętrzu zgasł. Lich zniknął. Armia śmierci znacznie traciła liczebność. Krwawe elfy z Halduronem skutecznie im się przeciwstawiali. Darion i jego rycerze ponawiali najazdy zabijając setki przy każdym ataku. Mimo ogromnych strat, garstka żyjących rycerzy Srebrnej Ręki ruszyła raz jeszcze do walki. Z nową nadzieją w sercu, naciskali na siły nieumarłych, którzy to z ofensywy musieli przejść w defensywę. Tina już z mniejszą skutecznością, ale dalej walczyła, posyłając pomniejsze kule ognia. Telanis stał obok niej, będąc w gotowości. Trzymając w dłoni mój dwuręczny miecz, rzuciłem się do przodu. Paradując bronią, pozbawiłem wrogów kończyn. Byłem wściekły za ten mord, za to co zrobili Lethorinowi. Chciałem się zemścić, chciałem mordować nieumarłych. Krzyczałem z każdym ciosem, wbijając w puste zwłoki swój miecz. Stanął przede mną nieumarły troll. Złość sięgnęła szczytu. Nie zważając na nic, rzuciłem się na niego. Nie myślałem żeby się bronić, chciałem go tylko zabić. Zacząłem walić w niego mieczem z góry. Zasłaniał się, lecz nie trwało to długo. Moja broń wbija się w jego lewy obojczyk. Nie krzyknął z bólu, gdyż takowego nie czuł. Oparłem się prawą nogą o jego tors, żeby urwać miecz. Wbił się głęboko i jedynie przewróciłem się na plecy, zostawiając broń wbitą w ciało. Troll również upadł, miał problem, by wstać, gdyż miecz skutecznie mu to utrudniał. Widząc to, pochwyciłem leżący obok kamień. Wskoczyłem na zaskoczonego trolla i zacząłem walić jak opętany w jego głowę. Nie wiedziałem ile razy uderzyłem. Po pierwszych ciosach nieumarły został zabity, lecz ja nadal uderzałem, aż zmiażdżyłem jego głowę. Już jej nawet nie przypominała. A ja nadal uderzałem. Odciągnął mnie Telanisa i Tina. Ściągnęli mnie z trupa i posadzili na ziemi.
- On już nie żyje! - krzyczał Telanis. Jego słowa nie dotarły do mnie od razu. Siedziałem z wzrokiem wbitym w ziemię, ciężko dysząc.
- Vegov, słyszysz mnie? On nie żyje! - powtórzył powiernik.
- Widzę! – odparłem. Wstałem, podszedłem do martwego przeciwnika i wyrwałem miecz. Rozejrzałem się dookoła, walki zaczęły ustawać, nieliczni nieumarli zostali na polu bitwy, którymi miała się zająć kawaleria.
-Musisz nad sobą panować, bo kiedyś zginiesz! Skąd w tobie tyle złości? - zapytała Tina. Odwróciłem się od niej i udałem się w stronę wejścia w pasmo górskie, którym uciekł lich. Czekali już tam inni paladyni wraz z pozostałymi dowódcami. 
 
 


Parę chwil później

- Musimy ruszyć i wyplewić źródło nieumarłych z Zul'Mashar. - zaczął Turalyon.
-Masz rację, tylko nie wiemy co tam spotkamy. - stwierdził Maxwell.
- Ty, przyjacielu, musisz udać się do obozu, by cię opatrzono. Sam zajmę się Lichem – kontynuował Exarcha.
-A my ruszymy z tobą, rycerzu Światła - rzucił Halduron, gdy właśnie zbliżał się do zebranych wraz z Rommathem.
- To magiczna istota i tylko magią możemy ją powstrzymać! Beze mnie nie zdołacie go zniszczyć! - odezwał się Rommath aroganckim tonem.  Po tych słowach Darion Morgaine ,wraz z pozostałymi jeźdźcami, zbliżył się do pozostałych. Jego głos był przenikliwy i obijał się echem.  Ubrany był w ciemnoszarą zbroję z mieczem na plecach. Twarz skryta była pod hełmem. Z otworów, które ułatwiały widoczność, wydobywała się błękitna poświata magii śmierci. Bił od niego chłód.
- Nasi zwiadowcy donieśli o bitwie. Wyruszyliśmy niezwłocznie. Miałeś rację, Maxwellu, o pojawieniu się popleczników Plagi. - zaczął Rycerz Śmierci.
-Dziękuję, Darionie. Może kiedyś uda ci się odkupić winny, których dopuściłeś się w trakcie inwazji na Kaplicę Nadziei Światła. - podziękował Tyrosus.
- Widziałeś się z nim? - zapytała oburzona Liadrin.
-Tak, udałem się do niego zaraz po przybyciu Dagorlinda i reszty. Chciałem poznać lepiej naszego wroga, lecz Rycerze Śmierci sami byli zaskoczeni, słysząc o incydencie z Zul'Mashar. - tłumaczył lider paladynów.
- Nie myśl, że zapomniałam o tym jak zbezcześciłeś naszą świętą kaplicę, potworze!
- Gdyby nie było potworów, nie byłoby bohaterów - wysyczał Darion.
- Ruszajmy! Skończmy to co zaczęliśmy. - wtrącił Turalyon.
-Wielki Exarcho, chciałbym ruszyć z wami. - oznajmiłem.
- Wykluczone. Wracasz do obozu. - zaoponowała nagle Liadrin.
- Zgadzam się z matryiarchą. - dodał Elaren.
- Co?! Jesteśmy tak blisko pokonania zagrożenia, tak blisko poznania prawdy o Lethorinie i mam wracać do obozu?! - wrzeszczałem.
- Zrozum wreszcie, że on nie żyje! - krzyknął Dagorlind. Wbiłem w niego wzrok pełen złości. Następnie dokładnie zlustrowałem każdego z osobna. Patrzyli na mnie z żalem, niepewnością i zawodem. Nagle odwróciłem się i zacząłem biec ścieżką biegnącą w góry, w kierunku Zul'Mashar. Za mną rozległy się krzyki pełne trwogi:
- Vegov! Stój głupcze!
- Zginiesz na marne!
- Zawróć!
- Zginiesz jak Lethorin!
Nie zwracałem na nie uwagi. Biegłem cały czas przed siebie. Dotarłem na płaskowyż, nie było mgły jak ostatnio i doskonale widziałem przeklęty Ziggurat, wokół którego znajdowało się wiele rozkopanych grobów trolli. W dalszej odległości widniały zapuszczone i zniszczone chaty trolli. Panowała cisza, nie było nikogo, żadnego nieumarłego. Szybko rozejrzałem się dookoła siebie, nasilały się wołania mojego imienia. Ruszyli za mną. Nie czekając ani chwili, skierowałem się kamiennymi schodami w górę Zigguratu. W pośpiechu przewróciłem się uderzając głową o kamienne schody. Pokazała się krew. Nie zważając na to, biegłem dalej. Organizm ze zmęczenia odmawiał posłuszeństwa lecz nie zwracałem na to uwagi. Schodów było już coraz mniej, już prawie byłem na szczycie. Będąc na górze, dostrzegłem Licha z wbitym pustymi oczodołami w moją stronę. Jakby czekał na mnie. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, stwor znów pochwycił mnie niewidzialna ręka za szyję, podniósł i przesunął w kierunków schodów, które miał za sobą. Próbowałem złapać oddech, nieumarły obserwował mnie nadal, po czym z całym impetem odrzucił mnie w dół po drugiej stronie zigguratu. Spadłem z dużej wysokości na ostatnie kamienne schody. Poczułem jak łamią mi się kości w lewym przedramieniu i nodze. To nie było najgorsze. Po tej stornie wieży panowała ta przeklęta, gęsta mgła. Zmuszając mięśnie do przekroczenia granic wytrzymałości, wstałem kulejąc. Prawą dłonią podtrzymywałem złamaną lewą rękę. Panującą ciszę przerwały odgłosy wybuchów i krzyków dobiegające ze szczytu zigguratu.
- Szlag! Walczą z Lichem, a ja nie jestem w stanie im pomóc. Muszę się stąd wydostać. Chciałem wejść na górę po schodach, lecz gdy zrobiłem krok, poczułem silny ból nogi i straciłem równowagę. Spadałem ze schodów na ziemię. Po chwili znów wstałem, lecz schodów już nie widziałem. No pięknie. Poczułem na czole dziwną ciecz. Odruchowo sięgnąłem prawą dłonią - krew. Miałem rozcięta głowę, z której sączyła się posoka. Na domiar złego zgubiłem swój miecz. Stałem się bezbronny. Zaczął brnąć ślepo we mgłę.
-Vegoooooov! - nagle usłyszałem dalekie wołanie mojego imienia. Odbijało się echem dookoła.
-Vegov, Vegov, Vegov, Vegov - znów ten sam głos, lecz bardzo szybko wypowiadał moje imię, a echo jedynie to pogłębiało. Co za mroczny głos.
- Pokaż się! - bezbronny i ranny pomyślałem, że nie mam już nic do stracenia. Zacząłem krzyczeć. Usłyszałem jedynie w odpowiedzi donośny przerażający krzyk. Wołania i śmiech dochodziły z różnych stron, jakby odpowiadało mi wile osób na raz. Zauważyłem delikatna parę wydobywającą się z moich ust. Temperatura spadał. Adrenalina zaślepiła moje zmysły, nie czułem zimna.
 Znów ten mróz. - pomyślałem.
-Wiem czego szukasz! - znów odezwał się głos.
- Dla niego już jest za późno! - kontynuował ten sam głos, tym razem zza moich pleców. Po tych słowach poczułem zimny oddech na swoim karku, niemal jakby ktoś stał wprost za mną. Mimo bólu gwałtownie odwróciłem się za siebie. Pusto, tylko mgła.
- Wyjdź i mnie zabij! - wrzeszczałem pogodzony ze swoim losem.
- Pragniesz umrzeć? A co ty wiesz o Śmierci, Rycerzu Krwi? - odpowiedziało echo. Kulejąc, szedłem nadal przed siebie. Nie widział gdzie idę, nie widziałem czy przeżyję, ale nie mogłem się poddać.


Na szczycie Zigguratu

- Szybciej, biegł tymi schodami - krzyczał Elaren. Biegli ile sił w nogach. Dobyli broni, przed nimi ostatnie stopnie.
- Uwaga! - krzyknął Rommath, odskakując w bok przed lodową bryłą, która leciała w ich kierunku.
- Poo-moo-cyy - krzyczał, duszony niewidzialną ręką, Telanis.
- Żaden byt Śmierci nie ma prawa istnienia. Za Quel'Thalas! - wykrzyczał Wielki Magister i, jak gdyby nic, wyszedł naprzeciw licha. Wyczarował dziesiątki ognistych pocisków w kierunku nieumarłego. Wybronił się lodową zasłoną, lecz musiał wypuścić Telanisa z magicznej uwięzi.
- Tym razem nie pozwolę ci zabić mojego przyjaciela! - Tina wybiegła przed Rommatha, który widząc działania młodszego maga, krzyknął:
- Stój! - nie usłuchała. Wykonując rękoma magiczny gest, wyczarowała okrąg ognia wokół licha, który zmniejszał się, raniąc nieumarłego. Sekundy nie minęły, ogień tak jak szybko powstał, to jeszcze szybciej zgasł. Siewca śmierci szybko skierował głowę w kierunku młodej elfki. Wbij w nią puste oczodoły, a po chwili jakaś magiczna siłą uderzyła ją. Cios był na tyle silny, że odleciała parę metrów dalej uderzając głową w kamienny filar. Straciła przytomność.
- Tina, nie! - powiernik zawył z wściekłości. Rzucił się na wrogiego czarodzieja. Rozpoczął szarżę na przeciwnika dzierżąc miecz w prawej dłoni.. Cały czas krzyczał. Jego próba ataku nie umknęła nieumarłemu. Odwrócił się w stronę biegnącego elfa. W jego pozbawionej tkance dłoni zapłonął niebieski ogień. Wyciągnął dłoń w kierunku oponenta. Nie zdążył wykończyć sekwencji. W jego stronę poleciał tuzin strzał. Halduron i Elaren zaatakowali razem. Atak nie zrobił na nim wrażenia, lecz wykonał swoje zadanie. Przerwał działanie licha, odrywając wzrok od Telanisa. Ogromna pieczęć Światłości odcisnęła się na piersi upiora. Zawył z bólu. Jasnożółta sfera zaczęła wtapiać się w martwe ciało. Turalyon z Maxwellem rzucili potężne zaklęcie magii Światłości. Egzorcyzm to zaklęcie stworzone, by obracać w proch nieczujących bólu popleczników Plagi. Połączyli siły. Moc jednych z największych Rycerzy Światłości splotła potężne zaklęcie. Stali z wyciągniętymi prawymi dłońmi, ze wzrokiem wbitym w cel. Wrzaski licha odbijały się echem, koniec był bliski. Tak im się wtedy wydawało. Liczne ataki umożliwiły powiernikowi dotarcie do celu. Skoczył z uniesionym mieczem trzymanym oburącz, skierowanym w głowę nieumarłego. Koścista dłoń chwyciła go za szyję. Mimo naporu przeciwników, wróg nadal się bronił. Ostatkiem sił rzucił Telanisem na paladynów, przerywając ich czar. Rommath znów uderzył. Wystrzelił tym razem trzy pociski magii arcane w kierunku wroga. Mag śmierci nie dał się zaskoczyć. Skontrował potężną kulą mrozu, która w momencie kontaktu z magią krwawego elfa eksplodowała licznymi kawałkami lodu. Nie obyło się bez ran. Eksplozja przerwała salwy strzał Haldurona i Elarena. Rommath zasyczał. Ramię przeszył mu lodowy kolec:
- Giń, sługo ciemności! - wstał, dobył swój kostur i uderzył nim o ziemię. Powtórzył to trzy razy. Ze szczelin między kamiennymi płytami, na których stał nieumarły, wystrzeliła lawa. Ognista maź topiła wszystko czego dotknęła. Tryskała na znaczną wysokość. Szata licha zapłonęła, odsłaniając jego szkielet. Cały był obleczony błękitną magią. Wykorzystał swoje umiejętności, by zamrozić całe podłoże na szczycie zigguratu. Następnie wystrzelił łańcuchy w kierunku Wielkiego Magistra. Nie zdążył uciec, oplotły go całego. Padł na ziemię. Paladyni nie byli wstanie się podnieść. Lód uniemożliwiał im utrzymanie równowagi. Jedynie Darion Morgaine nic sobie z tego nie robił. Przyzwał tuzin ghuli, które były na każde jego zawołanie. Rzuciły się ofiarnie na nieumarłego. Nie miały z nim najmniejszych szans, lecz miały go zająć. Ciskał pomniejszymi lodowymi kolcami, by nie dopuścić do siebie, żądnych krwi bestii. Darion, maszerując, dobył miecza. Oponent widział go, lecz nie mógł nic zrobić. Ghule napierały. Wyczarował lodową ścianę sięgająca aż do stropu. Darion tylko jej dotknął. Rozpadła się, jakby była z cienkiego szkła. Lich wystawił w jego kierunku rękę. Jego działanie zawiodło. Darion również władał magią śmierci, był jej częścią. Znał te sztuczki, nie mogły mu nic zrobić. Odciął wystawioną rękę, po czym odwrócił się w kierunku licha, chwycił go lewą ręką za szatę, przyciągnął do siebie. Spojrzał mu głęboko w puste oczodoły.
- Czas Plagi Arthasa przeminął... - powiedział i zatopił w nim swój miecz. Nieumarły uniósł się w górę. Wrzeszczał, a echo niosło lament. Wyciągnął pozostawioną rękę na bok, po czym eksplodował. Jego szata opadła na ziemię, kości zamieniły się w nietoperze, które rozpierzchły się we wszystkie strony świata. 
 

W tym samym czasie u podnóża zigguratu.

Odgłosy walki nie milkły. Słyszałem krzyki Telanisa. Miałem nadzieję, że nic mu się nie stało. Co ja zrobiłem? Chcąc pomścić dawnego kompana naraziłem życie moich przyjaciół. Co jeśli jak wszyscy oni zginą, przeze mnie?. Żal zalał me serce. W końcu do mnie dotarło - Lethorin nie żył, a teraz zginą jedyni moi przyjaciele.
-Vegoooov - znów odezwał się tajemniczy głos.
- Kim jesteś?? - krzyknąłem.
- Veeeegoooov!! - usłyszałem za swoimi plecami.
-Wyjdź, a nie ukrywaj się jak tchórz! - rzuciłem. Z mgły wyłoniła się sina i zimna dłoń, która chwyciła mnie za szyję i uniosła kilka centymetrów nad ziemię. Nie widziałem kto to. Cholerna mgła była tak gęsta. Łapałem oddech, nie mogłem się bronić. Miałem połamane kończyny. Jego zimny dotyk wręcz wdzierał się w moja duszę. Uchodziło ze mnie życie.
- Ty marna istoto, jak śmiesz mnie nazywać tchórzem?! Nigdy nim nie byłem! Teraz jak i w tamtym życiu. - ten głos... Ciszę rozdarł piskliwy krzyk, a następnie eksplozja. Uścisk na mojej szyi zmalał, lecz nadal trzymał mnie w górze. Mgła się rozmywała. Ukazała się postać, która mnie zaatakowała. Zamarłem.
- Lethorin... 
 
 
Autor: Rafał "Vegov" Wójcik
Korekta: Foxburrow 




Kalendarz World of Warcraft


Niespodzianka dla fanów uniwersum Warcrafta – po raz pierwszy w Polsce oficjalny ścienny kalendarz World of Warcraft na 2021 rok


    Rok 2020, który dla wielu z nas był najtrudniejszym z dotychczasowych, powoli dobiega końca. Nieśmiało zaczynamy snuć plany noworoczne i szukamy narzędzi, które pomogą nam lepiej zorganizować się podczas ich realizacji.

    Chociaż od lat na popularności zyskują elektroniczne aplikacje do planowania, tradycyjne kalendarze nadal mają rzesze zwolenników na podobnej zasadzie, jak fizycznie istniejące książki z pięknymi grafikami i pachnące drukiem często wygrywają z e-bookami. Niewątpliwą zaletą wersji papierowej kalendarza, zwłaszcza wydanej z dbałością o szczegóły, są walory estetyczne. Dzięki temu oprócz spełniania roli czysto organizacyjnej taki kalendarz stanowić może również ozdobę pomieszczenia, w którym zawiśnie. Atrakcyjny wygląd z praktyczną formą łączy przepięknie ilustrowany oficjalny kalendarz z grafikami z gry World of Warcraft, który właśnie Wam prezentujemy. Będzie on nie tylko perełką w kolekcjach fanów uniwersum WoW-a, ale ucieszy oko wszystkich wielbicieli fantastyki.

    Oprócz tego, że charakteryzuje się dopracowaną wizualnie szatą graficzną, kalendarz zawiera także specjalną niespodziankę dla zapalonych graczy World of Warcraft. Poza tym, że informuje o tradycyjnych świętach, tak jak klasyczne wersje kalendarzy, ten przygotowany przez nas przypomina również o licznych uroczystościach wywodzących się z samej gry. Nie jest tajemnicą, że World of Warcraft od początku swego istnienia czerpie pełnymi garściami z dorobku różnych kultur. Dowodem tego są m.in. święta wzorowane na tych istniejących w realnym świecie. Zimowa Uczta to bez wątpienia odpowiednik Bożego Narodzenia, a Dziecięcy Tydzień nawiązuje do dobrze nam znanego Dnia Dziecka. 

    Świątecznym okresom w World of Warcraft towarzyszą nie tylko okazjonalne zmiany wystrojów miast, ale przede wszystkim możliwość zdobycia unikatowych nagród, do których należą rzadkie wierzchowce, stroje lub szczególne osiągnięcia. Mimo że zamieszczony w grze kalendarz przypomina o nadchodzących obchodach, w natłoku innych zadań (zwłaszcza w obliczu niedawnej premiery dodatku Shadowlands) łatwo je przeoczyć. W takim przypadku jedynym wyjściem jest czekanie kolejny rok na ponowną szansę ich zdobycia. Co prawda nasz kalendarz nie ułatwi uczestnictwa we wszystkich wydarzeniach, ale wisząc na ścianie w domu lub pracy, na pewno pomoże w zapamiętaniu ich dat i pozwoli zaplanować czas na grę.

    Kalendarz można zakupić tylko w sklepie wydawnictwa Insignis, które na okres świąteczny przygotowało wyjątkowe oferty cenowe na książki z uniwersum Warcrafta:
 
  • Oficjalny kalendarz World of Warcraft 2021 w cenie 39,99 zł. Ofertę zajdziecie tutaj:
 
  • Promocja! Przy zakupie Wielkiej księgi Pop-Up za 119 zł kalendarz gratis!:

  • Wszystkie powieści z serii World of Warcraft w cenie 19,90 zł, a WoW Kronika tom 1 i tom 2 za jedyne 57,90 zł. Spiesz się, ilość książek w promocyjnej cenie ograniczona!
 
    Moim skromnym zdaniem, jest to dobra okazja na prezent dla Warcraftowego wyjadacza, bądź by powiększyć naszą kolekcję o brakujące tytuły. Oferta księgi Pop-Up z kalendarzem bardzo fajna. A wy już zamówiliście swoje kalendarze? :) Poniżej znajdziecie parę grafik prezentujących kalendarz. Zawiśnie na waszych ścianach? :)
 
 
Autor: Insignis
Korekta: Rafał "Vegov" Wójcik
 

 






Pod osłoną mgły

  
  Odgłos kropel uderzających o poszycie namiotu wyrwał mnie wcześnie rano ze snu. Otworzyłem oczy, Telanis nadal spał. Chłopina miał twardy sen. Udałem się ku wejściu do namiotu i przesunąłem wodoodporny materiał, który służył za drzwi. Padało równo i mocno, ani grama wiatru. W powietrzu czuć było świeżość poranka. Wszyscy, prócz wartowników, jeszcze spali. Szmer deszczu uspokajał, a nawet hipnotyzował. Wystawiłem głowę przez próg, by skąpać głowę w letnich kroplach. Po chwili wróciłem do środka, ubrałem się w ciszy i wyszedłem na zewnątrz. Spacerowałem między namiotami, kierując się ku południowej bramie. Ziemia nie wchłaniała wody, tworzyło się błoto i ogromne kałuże. Zły znak. Kawaleria nie będzie w pełni mobilna, a piechota, uzbrojona po zęby w pancerz i oręż, będzie się wręcz zapadać. Doszedłem do granicy obozu. Strażnicy jedynie zmierzyli mnie wzrokiem. Zmęczenie i brak snu malował im się na twarzach. Mimo gęstych opadów, w oddali dostrzegłem cel mojego porannego spaceru. Mgła wciąż była tak gęsta, jaka w dniu pamiętnej ucieczki. Gdzieś tam musiała kryć się odpowiedź na moje pytanie. Chciałbym wierzyć, że Lethorin nadal żył, ale z dnia na dzień traciłem nadzieję. Gdybym się bardziej pilnował, bardziej uważaj, to może wciąż byłby z nami. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Uniosłem twarz do góry, by rozwiać myśli w kroplach deszczu. Wziąłem głęboki oddech. Czasu nie dało się cofnąć, musiałem trwać nadal - jedynie w taki sposób mogłem oddać cześć poległemu bratu krwi. Miałem nowe zadanie do wykonania i osoby, z którymi dzieliłem ciężar tego wyzwania. Mój wzrok znów padł w kierunku mgły.
- Myślisz, że gdzieś tam jest Lethorin? - odezwał się kobiecy głos, który rozpoznałem od razu.
- Chciałbym, żeby tak było, Tino, lecz sama dobrze wiesz jak jest.
- Jestem realistką, ale to nie znaczy, że nie mam uczuć. Wiem jak wiele on dla ciebie zrobił, ale nie możesz się winić za jego śmierć.
- Myślisz, że nie żyje?
- A co widziałeś?
- Leżącego Lethorina z licznymi ranami. Jego ciało było sine...
- Dostrzegłeś, by się ruszał, bądź oddychał?
- Nie, ale to wszystko działo się tak szybko, mogłem nie zauważyć.
- Masz rację, ty mogłeś nie zauważyć, ale ja widziałam doskonale. Skupiałam się na lichu, by was obronić. Obok niego leżało ciało Lethorina. Uważnie się przyjrzałam. Nie ruszał się i nie okazywał żadnych oznak życia. Przykro mi, Vegov.
- Czemu dopiero teraz o tym mówisz?
- Wcale nie chciałam ci tego mówić. Myślałam, że wyruszymy dalej z naszą misją, ale ty nadal dążysz do poznania prawdy o wydarzeniach w Zul'Mashar. Myślałam, że zapomnisz i nie chciałam ci dokładać cierpienia.
- Widziałaś go ze znacznej odległości, może nie dostrzegłaś wszystkiego. Nie zbadaliśmy ciała z bliska. Wiem, że chcesz dobrze, ale ta myśl nie daje mi spokoju. Mam przeczucie, że się mylimy.
- To dlatego, że bardzo chcesz, żebyśmy się mylili. Czasami musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Cieszę się, że ty przeżyłeś. Mam tylko ciebie i Telanisa. Nie pozwolę, by wam coś się stało. Przed nami ciężka podróż i zadanie do wykonania. To jest teraz nasz priorytet. Musimy uważać na siebie i być wsparciem w tych trudnych tygodniach.
- Wiem, pamiętam...
- Chodź, deszcz nie ustępuje i zaraz nie zostanie na nas sucha nitka. Przebierzmy się i pójdziemy coś zjeść. Dziś musimy być wypoczęci. - po tych słowach ruszyliśmy w głąb obozowiska w kierunku naszego namiotu. Obóz powoli budził się do życia, coraz więcej wojowników wychodziło na zewnątrz. Odgłosy rozmów rozchodziły się po stanicy. Gdy weszliśmy do namiotu Telanis już nie spał.
- A gdzie wy byliście tak wcześnie rano? Razem?! - wykrzykiwał zdenerwowany powiernik.
- On chyba jest zazdrosny o ciebie. - zwróciłem się do Tiny.
- Naprawdę? Oj, to słodkie. Nie martw się, mój drogi Telanisie. Nic nas nie łączy prócz przyjaźni. A z drugiej strony podoba mi się ta twoja zazdrość. – zachichotała Tina, po czym wtopiła swój wzrok głęboko w oczy Telanisa. Oboje zapatrzyli się na siebie, jakby byli w transie.
- Halo, ja tutaj jestem. Nie chcę wam przerywać w zapewne bardzo ważnej dla was chwili, ale to chyba nie czas na takie wyznania. - niechętnie przerwałem ciszę.
- Co? A tak, tak. Chodź coś zjeść. - Telanis kontynuował, jakby nic się stało, a Tina jedynie się uśmiechnęła. 
 
 


Kilka godzin później

- Jak to nie możemy wyruszyć z resztą wojska!? Muszę tam być! - krzyczałem do Borosa, który zjawił się w naszym namiocie.
- Właśnie dlatego nie pozwalam ci ruszyć. Emocje cię zaślepiają, zginiesz! Najpierw odszukaj spokój, Rycerzu Krwi. Módl się do Światłości, by dała ci siły w tych ciężkich chwilach.
- Dowódco, to niesprawiedliwe. Sam wstawiłeś się za mną! Wcieliłeś mnie do swoich oddziałów, a teraz mam zostać? Dobrze wiesz, dlaczego tutaj jestem.
- O Światłości, daj mi siłę. Stawiłem się, gdyż łatwiej będzie ci zapewnić bezpieczeństwo z nami, niż w kaplicy. Będąc tam wyruszyłbyś na własną rękę, ale teraz jesteś pod naszym okiem. Rozkazuje ci zostać w obozie z przyjaciółmi i resztą plutonu. Macie za zadanie zabezpieczyć go pod naszą nieobecność. Czy to jasne, paladynie?! - stanowczym i głębokim głosem rozkazał draenei.
- Tak jest! - odpowiedziałem powoli cedząc słowa przez zęby. Boros wyszedł z namiotu i dołączył do ostatnich żołnierzy wychodzących przez południową bramę. Armia maszerowała ku mgle. Obóz prawie całkowicie opustoszał. Edric the Pure, pod nie obecność reszty, został mianowany tymczasowym dowódcą.
- Dlaczego mi to zrobił?! - rzuciłem hełmem o ziemię. Telanis podniósł go i chciał mi go zwrócić, jednak ja odepchnąłem jego wyciągniętą rękę.
- Zostaw mnie!
- Vegov, opanuj się! Zrobił to dla twojego dobra. Jesteś zaślepiony chęcią zemsty, a poza tym Telanis nic ci nie zrobił! - wtrąciła się Tina. Słysząc to, skierowałem wzrok w stronę powiernika. Upadł na ziemię z trzymanym w dłoni hełmem. Widok ten spowodował, że natychmiast oprzytomniałem. Podbiegłem do przyjaciela i pomogłem mu wstać.
- Wybacz mi, Telanisie. Mam nadzieję, że nic ci nie jest. Złość wzięła górę.
- Nic się nie stało. Wydaje mi się, że powinieneś lepiej nad sobą panować. Takie wybuchy agresji nie przystoją paladynowi. - odpowiedział, ponownie wręczając mi hełm, który tym razem przyjąłem.
- Masz rację... - stwierdziłem. Staliśmy tak w ciszy przez dłuższą chwilę. Emocje w końcu opadły. Każdy z nas był ubrany w swój pancerz i wyposażony w broń. Tylko Tina miała na sobie bordową szatę z wyhaftowanym na piersi herbem Sin`dorei,  a w dłoni dzierżyła kostur.
- Z wieży obronnej pewnie dobrze widać okolice - rzucił Telanis.
- No właśnie, wieża! Chodźmy! Z jej szczytu pewnie zobaczymy całą bitwę. Masz dobre pomysły, nasz mały towarzyszu. - stwierdziłem zadowolony. Wieża była pusta, przed wejściem nie zastaliśmy nawet gwardzistów. Wewnątrz wyglądała jak sala odpraw, tylko bardziej uboga w porównaniu z tą z Kaplicy Nadziei Światła. Prosty stół, na nim mapa, a dookoła ułożone ławy i krzesła. Po kamiennych schodach wdrapaliśmy się na szczyt baszty. Edric już tam był i wszystko obserwował.
- Dowódco, czy możemy do Ciebie dołączyć? - zapytałem.
- O, Vegov. Oczywiście, proszę. Nawet jest mi to na rękę, gdyż Boros prosił mnie, by cię pilnować. - odpowiedział kwatermistrz. Przemilczałem jego odpowiedź, po czym skierowałem wzrok w stronę maszerującej armii. Orszak wojska docierał do granicy z mgłą. Gdy dotarli na miejsce, zaczęli formować szyk. W pierwszej linii paladyni tarczownicy, zaraz za nimi jednostki wyposażone w dwuręczny oręż. Tarczownicy stanowili sześć rzędów o szerokości prawie pięciuset metrów, tak samo było w przypadku wojowników z dużym orężem. Między nimi, jak i na końcu, znajdowały się jednostki leczące. Formacje kończyły katapulty i balisty otoczone drewnianymi, mobilnymi tarczami. Kawaleria podzieliła się na dwie armie, obstawiła prawą i lewą flankę. Na ich czele stali lord Maxwell Tyrosus wraz z Turalyonem. Tarczownikami dowodził Valgar, Aponi zajęła się jednostkami leczącymi, a Boros wojskiem z dwuręcznym orężem. Na czele kawalerii na prawej flance stał Arator, a na lewej Julia Celeste, kobieta paladyn ze Stormwind, która przysłużyła się w walce z Plagą w Northrend. Wojska były gotowe do walki i czekały w napięciu na rozwój wydarzeń.
- Na co oni czekają? - zapytałem.
- Nie wiedzą co ich czeka we mgle. Maxwell nie chce niepotrzebnie narażać tysięcy istnień. Jest mądrym dowódcą i nieraz walczył z Plagą. - odpowiedział Edric. Z oddali wyglądali jak cynowi żołnierze, poukładani na wielkiej mapie, czekając na ruch. Ustawili się w strategicznym miejscu. Prawą flankę zamykało jezioro, niewielkie lecz na tyle duże, by uniemożliwić jego przebycie i zajście na tyły wojsk. Z lewej zaś znajdowało się kilka wzgórz,  na które wejście zajęłoby wiele czasu i wysiłku. Został bezpośredni atak bądź daleki objazd.
 
 


W tym samym czasie wśród armii Srebrnej Ręki.

- Co robimy Maxwellu? Sterczymy tutaj od prawie dwóch godzin. Cały czas pada deszcz. Żołnierze mokną i stoimy w błocie, czas działa na naszą niekorzyść. - Turalyon zapytał dowódcę armii, gdy oddalili się od żołnierzy, by ci nie słyszeli ich rozmów.
- Co, według ciebie, miałbym zrobić? Widzisz, przed nami jest ta przeklęta mgła. Mamy tam wejść jak gdyby nigdy nic? Nie słyszałeś jak ten młodzik od krwawych elfów opowiadał, że widoczność sięgała zeru? Oni chcą, żebyśmy tam weszli, bo wtedy nas wyrżną jak młode owce. - odparł zdenerwowany Maxwell, cały czas sprawdzając czy nikt ich nie słyszy.
- Nie przybyłem tutaj, by biernie czekać na jakikolwiek znak. Jestem najwyższym Exarchą, wybrańcem Światłości i nie pozwolę, żeby jakaś plugawa magia stanęła nam na drodze. - kończąc Turalyon, znacznie zbliżył się do mgły. Na jego twarzy malowała się determinacja i złość. Lustrował teren przed sobą, lecz nikogo nie dostrzegł. Opadł na prawe kolano opierając dłonie na sowim mieczu wbitym w ziemię. Spuścił głowie jakby w modlitwie. Wyszeptał parę słów, tak cicho, że nikt nie potrafił tego zrozumieć. Nagle gwałtownie wstał, dobył miecza w prawą dłoń i skierował ostrzem ku górze, po czym głośno krzyknął:
- ŚWIATŁOŚCI, DAJ NAM SIŁY! - po tych słowach z ciała Turalyona wydobyła się ogromna fala światła, która ruszyła w kierunku mgły, niszcząc ją w momencie zetknięcia. To co ujawniła magia Światłości, zmroziło nam krew w żyłach...
Turalyon, Maxwell i reszta żołnierzy nie dowierzali własnym oczom. Dziesiątki tysięcy nieumarłych żołnierzy stało teraz przed nimi, zaledwie kilka metrów od nich. Turalyon stał prawie oko w oko z jednym z nich. Mgła skrywała całą armię. Wśród nich znaleźć można było szkielety, zombie, plugastwa, nieumarłe trolle, a na końcu, za linią wojsk, na delikatnym wzniesieniu stał on. Lich, który odpowiadał za ostatnie wydarzenia. Wybrał odpowiednie miejsce, by obserwować wszystko dokładnie. Obok niego stała postać, lecz z tej odległości ciężko było stwierdzić kim był. Zapewne jeden z dowódców jego nieumarłej armii. Plaga stała niewzruszona. Nawet tak bliska obecność Exarchy nie robiła na nich wrażenia. Patrzyli się ślepo przed siebie i stali nieruchomo. Sprawiali wrażenie nieumarłego posągu. Turalyon wycofał się, będąc cały czas skierowanym przodem do linii wojsk wroga. Zatrzymał się przy Maxwellu, który wrócił do żołnierzy. Popatrzył na kompana, lecz nic nie powiedział. Morale żołnierzy zaczęły słabnąć. Zaczęli szeptać, że tutaj zginą, że ich zmiażdżą, że za dużo ich. Niektórzy chcieli uciekać, lecz kapitanowie zareagowali w porę, nakazując utrzymanie wyznaczonych pozycji. Wojsk wroga było niemal pięć razy więcej niż paladynów. Rozciągnięci byli na szerokości prawie dwóch kilometrów i sięgali aż po samo pasmo górskie, gdzie znajdowała się ścieżka do Zul'Mashar. Panowała złowroga cisza. Nie było krzyków, przemówień które uniosłyby na duchu. Wróg milczał i czekał. Nie przejawiał żadnej strategii, nie musiał. Jego bronią była liczebność. Zaleją nas sobą, topiąc pod swoimi nogami. A z każdym zabitym, pojawi się dziesięciu innych. Nigdy nie przypuszczałem, że zagrożenie było na taką skalę.
- Za mało nas, przyjacielu. - stwierdził Turalyon.
- Wiem. Nie możemy uciec. Musimy ich zniszczyć, Plaga nie może narodzić się na tych ziemiach ponownie. - odrzekł zdezorientowany Tyrosus.
- Co proponujesz? Nasza kawaleria nie może ich zajechać od tyłu, jest ich zbyt wielu. Nie mamy łuczników, żeby ich ostrzelać. Przynajmniej zajęliśmy dobre miejsce. Nie zajdą nas od tyłu, ale czy flanki się utrzymają? Może wróćmy do kaplicy i tam stawimy im czoła? Mury fortecy dadzą nam przewagę. - zaproponował Exarcha.
- Nie zdążymy wrócić. Wybiją większą część naszej armii. Chyba, że poświęcimy tylu żołnierzy,  by dali czas innym  do odwrotu. Cholera, musimy coś wymyślić. - Zastępca Najwyższego Lorda Dowódcy złapał się za głowę. Nie widział co robić. Musiał wybrać mniejsze zło.
- Zostanę z moją Armią Światłości, ty ratuj resztę zanim... Czekaj, przestało padać. - stwierdził zdziwiony Turalyon. Paladyni popatrzyli na siebie, po czym błyskawicznie skierowali wzrok na armię nieumarłych. Lich podniósł prawą dłoń do góry. Błękitna magia śmierci zajarzyła się w oczodołach i ustach nieumarłych, a kolejna fala magii przeszła od licha, aż do ostatniego szeregu. Niebo przeszył odgłos tysięcy krzyków nieumarłych sług. Ruszyli biegiem ku paladynom. Nie było czasu uciekać. Trzeba było walczyć. Armia nieumarłych utworzyła trzy kliny skierowane w prawa i lewą flankę oraz środek. Ziemia drżała od ciężaru biegnącej armii wroga, a powietrze wypełniły wrzaski. Odgłosy były coraz głośniejsze, a dystans coraz krótszy.
- Nie czas, by uciekać. Trąbić gotowość do walki! Kawaleria niech wycofa się na tyły i połączy w całość. Tarczownicy, postawa obronna, tarcze na przód, musicie wytrzymać uderzenie. Nie mogą przerwać naszej linii! Katapulty i balisty strzelać bez rozkazu. Niech Światłość da nam zwycięstwo. Wygramy albo zginiemy w chwale. - wykrzykiwał rozkazy Maxwell. Gdy skoczył, założył hełm na głowę, dobył miecza i czekał. Na flankach i tyłach armii rozbrzmiały rogi.
- Turalyonie, idź na prawą flankę. Musisz ją utrzymać. Valgar niech idzie na lewą. Arator i Julia powinni czekać na tyłach. - Exarcha jedynie kiwnął głową i ruszył w głąb armii. Katapulty wystrzeliły ogniste pociski, od których rozjaśniło się niebo. Zbierały okrutne żniwo wśród armii wroga, lecz było to za mało przy tak dużej liczbie. Balisty syknęły, a ich ogromne strzały przeszywały kilku nieumarłych naraz. Nawet plugastwa były unieruchamiane przez te pociski, zostawiające w nich cielskach ogromne dziury, które uniemożliwiały im dalszą szarże. Jednak to ciągle było za mało. Choć wróg tracił żołnierzy, siła ataku nie zmalała. Zbliżali się coraz bliżej. Dzieliło ich zaledwie parę metrów.
- Światłość, pomóż nam! - wyszeptał Maxwell i armia nieumarłych uderzyła w linię tarcz paladynów. Wytrzymali. Ściana tarcz wciąż stała, lecz by ją utrzymać, paladyni musieli trzymać je dwoma rękoma. Drugi rząd rycerzy ciął i miażdżył zatrzymanego wroga. Było ich tak wielu, że wręcz wchodzili na siebie, by tylko przebić się przez tarcze. Sięgali coraz wyżej, aż wdrapywali się po pierwszej linii tarcz, żeby dostać się dalej. Katapulty i balisty dalej gromiły dalsze szeregi nieumarłych. Były naszą bronią dalekiego zasięgu i nie mogła ona paść. Magia Światłości błysnęła na linii frontu. Paladyni zsyłali magiczne młoty na głowy wroga, lecz to ciągle było za mało. Padło wielu nieumarłych, ale co to było w porównaniu z tysiącami, które wciąż kroczyły ku paladynom. Śmierć zaczęła zbierać swoje żniwo. Tarczownicy ginęli przytłoczeni przez wroga. Starano się zastępować każdego martwego paladyn innym, lecz nie było to proste. Maxwell będąc przed linia tarcz, walczył dzielnie. Od jego ostrza ginęło po kilku nieumarłych na raz. Oręż był nasycony Światłością, umożliwiającą mu przebicie się przez legiony żywych trupów.
- Dowódco, wycofaj się! - krzyknął męski głos należący do krasnoluda tarczownika. - Ginąc tutaj nie pomożesz innym... - nalegał. Dowódca odnalazł go wzrokiem jednocześnie walcząc. Dostrzegł ogrom strat i niezmienną ilość napierającego wroga. Podszedł do krasnoluda, który zrobił mu minimalną lukę, by mógł przejść. Maxwell spotkał  jego wzrok, w milczeniu dziękując mu za jego poświęcenie. W tej samej chwili sierp wielkości człowieka wbił się w głowę owego krasnoluda, po czym wyciągnął go ku górze i rzucił w kierunku dalszych szeregów paladynów. Maxwell stał jak wryty. Plugastwo zszyte z wielu ciał ludzi dotarło do linii frontu. Miało wile rąk, a w każdej inną prymitywna broń. Stwór krzykną, napełniając rycerzy bojaźnią. Tyrosus skierował ku niemu wzrok. Plugastwo kolejną dłonią, tym razem dzierżącą młot, wzięło szeroki zamach i uderzyło w tarczowników. Pięciu zabiło na miejscu robiąc wyrwę w szeregu. Paladyni szybko wypełnili wyrwę, lecz nie obyło się bez strat. Tarczownicy ginęli i nie było już kim ich zastępować. Widząc to Maxwell pomodlił się do Światłości, która mu odpowiedziała. Ciało paladyna rozbłysło światłem, oślepiając wrogów w okolicy kilku metrów. Dało to chwilę, żeby wzmocnić szereg oraz umożliwiło atak na zszytego stwora. Tyrosus rzucił się na niego. Wspierany przez Światłość, przeciął jego cielsko od głowy po brzuch, po czym odciął nogi. Stwor stracił równowagę i upadł do tyłu, przygniatając szkielety. Paladyn wskoczył na niego i pozbawił go głowy. Wytwór mocy śmierci przestał się ruszać. Prostując się Maxwell dostrzegł przerażający widok. Zabił jedno monstrum lecz w oddali dostrzegł kolejne. Nie czekając, dowódca wycofał się na tyły armii, by rozeznać się w sytuacji. 
 
 
 
Prawa flanka

Linia tarcz wciąż stała. Tutaj większość stanowiła Armia Światłości, która do perfekcji opanowała sztukę walki. Byli doskonale skoordynowani, nie pozwalając wrogowi wykorzystać wyrw w szeregu. Tutaj opór był najsilniejszy. Stosy ciał nieumarłych usłane były pod nogami paladynów. Niestety, wykorzystały to nieumarłe trolle. Posłużyli się powstałymi kopami,  by przeskoczyć linię tarcz. Kilkudziesięciu trolli dostało do środka. Mimo, że byli nieumarłymi, to nadal walczyli jak trolle - agresywnie i z rozmachem. Cieli swoimi toporami dookoła, zabijając bądź raniąc każdego, kogo sięgnęli. Widząc to Turalyon ruszył w ich kierunku. W ślad za nim ruszyło kilku draenei. Rozgorzała walka. Dłuższa obecność trolli za linią tarcz mogłaby spowodować przerwanie frontu i zniszczenie maszyn wojennych. Turalyon zabił jednego z nich, przecinając go poziomo w pół. Chciał się rozejrzeć za kolejnym celem, lecz nagle został uderzony w głowę i upadł ziemię. Doskoczył do niego troll siadając na nim okrakiem. Przybliżył swoją martwą twarz, powąchał i polizał go po czole, a następne uniósł nad Turalyonem sztylet. Paladyn dochodził do siebie. Zauważył trolla, jednak ie mógł nic zrobić. Nieumarły miał już wbić ostrze w pierś paladyna, gdy nagle jego głowa została wyrwana. Ciało jeszcze chwilę trwało nieruchomo aż w końcu upadło. Jeden z podkomendnych Turalyona uratował mu życie. Był to draenei przewyższający swoich braci posturą. Chwycił swoimi dłońmi głowę trolla zachodząc go od tyłu, by ten go nie dostrzegł i jednym silnym gestem wyrwał ją z ciała. Widok niecodzienny. Człowiek wstał, pochwycił draeneia za bark, kiwnął głową w podzięce i zaczął lustrować teren.
- Żadnego trolla już nie ma? - krzyknął Turalyon.
- Zabici! Utrzymujemy pozycje, lecz nie wiem jak długo. Nasi bracia leczą rany, ale już padają z wycieńczenia. - zameldował rosły draenei.
- Jak nasze straty? - dopytywał lider Armii Światłości.
- Nasi ludzie giną, z minuty na minutę starty rosną. Musimy coś wymyślić, bo nie będzie kim walczyć! - zameldował wybawca Turalyona.
- Przejmij dowodzenie. Idę do Maxwella, może coś wymyślił. - gdy skoczył, rozległ się dźwięk trąb, którego nikt nie chciał usłyszeć. Był to sygnał wzywający pomocy. Dochodził z lewej flanki. Valgar potrzebował wsparcia. Turalyon ile sił w nogach pobiegł w kierunku centrum, gdzie miał nadzieję znaleźć Maxwella. 
 
Centrum linii frontu

Turalyon dotarł na miejsce. Na szczęście Maxwell wciąż żył. Wydawał rozkazy kapitanom, którzy zbierali się wokół niego i przekazywali polecenia dalej. Exarcha podszedł do niego:
- Słyszałeś? Valgar wzywa pomocy. Jakie są twoje rozkazy?
- Aponi ruszyła natychmiast z oddziałem Sunwalkers, których zdążyła zebrać. Nie mamy już ludzi.
- Prawa flanka się trzyma, ale nie potrwa to długo. Nieumarłe trolle wręcz przeskakują linię tarcz. - zameldował. Exarcha, gdy nagle podbiegł do nich krwawy elf.
- Panie, lewa flanka padła. Nieumarli wdarli się do środka. Zniszczyli dwie katapulty. - zameldował ranny rycerz.
- Czy Światłość nas opuściła? Żołnierzu, udaj się do Aratora i przekaz mu rozkaz zaatakowania nieumarłych na lewej flance. - rozkazał Maxwell, po czym kontynuował:
- Boros! Gdzie jest Boros do cholery?
- Jestem, środek się trzyma, sytuacja została ustabilizowania. Balisty zabiły kilka plugastw, co dało nam szanse do odbudowy linii frontu, ale nie wiem ile wytrzymają. - zameldował draenei.
- Turalyon, wracaj na prawą flankę. Boros, weź tylu żołnierzy, ilu zdołasz. Każ im zabrać tarcze poległych i udaj się z nimi na lewą flankę. Musisz ją odbudować. - wykrzyczał. Panował chaos, nic nie było słychać wśród krzyków nieumarłych, świstu katapult i balist oraz jęku poległych.
- Dowódco, ale nie mamy już tarczowników. - zaoponował niebieskoskóry wojownik.
- Niech twoi rycerze porzucą swój dwuręczny oręż i zabiorą od poległych tarcze. To rozkaz!- naciskał Tyrosus. Drugi raz zabrzmiał róg Valgara wzywającego pomocy. Boros stanął na baczność i udał się do swoich rycerzy. Maxwell nadal wykrzykiwał rozkazy do kapitanów. 
 


Lewa flanka

- Valgar! Valgar, gdzie jesteś? - zaczęła wykrzykiwać Aponii. Nigdzie nie mogła znaleźć krasnoludzkiego dowódcy. Lustrowała miejsce rzezi, gdzie walki nadal trwały. Nieumarli wdzierali się dziesiątkami na tyły paladynów. Wojownicy Aponii częściowo zatrzymali marsz żywych trupów, ratując tym samym pozostałe maszyny miotające, lecz nie mogli brnąć dalej, by uniemożliwiać ich szarże. Jednostki leczące dwoiły się i troiły, lecz wielkość strat była ogromna. Nie każdego zdołali uratować. Leczenie było utrudnione faktem, że jednostki odpowiadające za pierwszą pomoc same musiały sięgnąć po broń, żeby walczyć o własne życie. Aponii miażdżyła zastępy wrogów swoim młotem. Plaga została zatrzymana, lecz musiała ich odeprzeć, by na nowo utworzyć linie tarcz. Ale czym to zrobić? Nie miała żołnierzy. Przed jej oczami pojawiły się trzy plugastwa. Ogromne monstra samym wyglądem budziły trwogę w zmęczonych i upadających na duchu żołnierzach Srebrnej Ręki. Wymachiwały bronią raniąc i zabijając każdego na swojej drodze, nieważne czy był to paladyn czy nieumarły. Siła ataku tych potworów była tak wielka, że ich ofiary zostawały wyrzucane w powietrze, lądując trupem na walczących wojownikach. Towarzyszył temu przerażający krzyk spowodowany łamanymi kośćmi bądź miażdżonymi narządami. Nasz wróg nie czuł zmęczenia, nie musiał jeść czy pić. On szedł przed siebie zbierając żniwo śmierci. Aponii wycieńczona, lecz nadal zdeterminowana, musiała coś zrobić. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła balistę, której koła zostały uszkodzone, uniemożliwiając jej manewrowanie i celowanie  na dalsze odległości. Operatorzy maszyny leżeli zadźgani. Wezwała dwóch żołnierzy, którzy stali przy niej. Trójka ruszyła ku baliście. Nakazała im podnieść nią na tyle wysoko, by można było nią manewrować. Był to ogromny ciężar, lecz taureni słynęli z wielkiej siły. Z trudem udało im się podnieść maszynę i skierować w stronę mięsnych golemów. Ghule chciały im przerwać manewr, ale z pomocą przyszli pozostali obrońcy Sunwalkers, którzy zauważyli działania lidera. Na cel wzięli jedną z trzech kreatur. Musieli działać szybko. Taurenka przy pomocy kołowrotka napięła cięciwę, w miarę możliwości wymierzyła i wystrzeliła. Ponad metrowa, stalowa strzała sięgnęła celu. Siła uderzenia z bliska była tak ogromna, że nieumarły twór został przygwożdżony do ziemi. Pozostały dwa, które nawet nie zwracały uwagi na to co się działo . Pofrunęła kolejna strzała z balisty. Drugi stwor został przeszyty w okolicy szyi, która rozerwała się odłączając głowę od reszty ciała. Tym razem nie umknęło to ostatniej kreaturze. Ruszyła ku Aponii, która to spieszyła się jak mogła, żeby wystrzelić kolejny pocisk. Nieumarły był coraz bliżej, taurenka naciągała cięciwę. Jej dzielni wojownicy już byli w zasięgu plugastwa, lecz nie uciekli. Broń gotowa do wystrzału, który nie nastąpił. Kreatura była szybsza. Jednym uderzeniem ogromnego łańcucha roztrzaskała balistę odrzucając operatorów parę metrów dalej. Dzielni wojownicy zginęli, a Aponii, ciężko ranna, została przygnieciona przez belę stanowiącą trzon balisty. Nie mogła się ruszyć. Plugastwo kroczyło w jej kierunku, by zakończyć to co zaczęło. Ściągnął belkę i zobaczył leżącą taurenke na plecach. Nogi miała połamane, a broń zaginęła. Pogodziła się ze swoim losem. Oddech miała nierówny, pluła krwią i kręciło jej się głowie. Prosiła Światłość, by zaopiekowała się jej duszą. Zamknęła oczy. Usłyszała okrzyk bojowy, wykrzyczany przez znajomy głos. Odważyła się delikatnie otworzyć oczy. Zauważyła jak Boros zsyła na monstrum moc Światłości w postaci wielkiego Młota Światła, a w ślad za nim uczynili to jego rycerze. Istota straciła równowagę i upadła. Lider Ręki Argus zmiażdżył jej głowę swoim magicznym kryształowym młotem. Krew trysnęła na jego twarz. Przetarł dłonią oczy po czym podbiegł do kobiety.
- Już jestem. Wytrzymaj! Proszę cię, wytrzymaj.! - wykrzyczał, po czym położył dłoń na jej piersi i prosił Światłość o pomoc. Odpowiedziała mu. Delikatny strumień magii otoczył taurenkę. Ból zelżał co umożliwiło jej mówienie.
- Dziękuję. Uratowałeś mi życie. Poszukaj Valgara. Musi gdzieś tu być.
- Nic nie mów. Jesteś ciężko ranna, musisz zostać przewieziona do obozu. Kapitanie Sagan, przenieście Aponii na wóz i odstawcie ją do obozu. Jeśli znajdziecie jeszcze kogoś żywego, uczyńcie to samo. - rozkazał Boros. W odpowiedzi otrzymał jedynie kiwniecie głową. Przenieśli taurenkę wraz z innymi na drewniany wóz.
- Dowódco! Znalazłem kowala Valgara. Leży pod stertą ciał. Nieprzytomny ale oddycha. - wykrzyczał jeden z paladynów
-Doskonale. Zabierzcie go do obozu. - polecił draenei. Wojownicy Sunwalkers, wzmocnieni siłami Borosa, zaczęli wypychać siły nieumarłych w stronę linii tarcz. Wozy wyruszyły w stronę obozowiska...
 
Autor: Rafał "Vegov" Wójcik
Korekta: Foxburrow 


Top 10 Hunterów w World of Warcraft

   

 Witajcie Podróżnicy. Dziś omówimy klasę Hunter, którą wybraliście w pierwszym klasowym głosowaniu. Łowca był z nami od początku World of Warcraft, jako jedna z pierwszych klas do wyboru. Charakteryzuje się walką na dystans oraz umiejętnością poskramiania wszelakich zwierząt. W dodatku Legion, przedstawiciele tej klasy jednoczą się w starożytnej organizacji Unseen Path ( Niewidzialna Ścieżka), która ma swoją siedzibę w Trueshot Lodge w krainie Highmountain. Organizacja została założona zaraz po Wojnie Starożytnych przez nocnego elfa Namurie Gladesong. Pierwotnie należały do niej tylko nocne elfy a z czasem dołączyli taureni z Broken Shore. Dziś budynki zostały odnowione a członkostwo obejmuje wszystkie rasy na Azeroth. W tym rankingu chciałbym wam przybliżyć 10 najbardziej rozpoznawalnych Hunterów w World of Warcraft. Pamiętajcie to moja subiektywna lista i wasze typy oraz kolejność mogą być inne. Gotowi? To zaczynamy.

 

10. Tyrathan Khort


    Jest to łowca rasy ludzi, który służył przez lata w armii Przymierza. Pierwszy raz natknąć się na niego mogliście w trakcie lektury książki: "Vol'jin: Cień Hordy", pióra Michaela Stackpole'a.  W książce ciężko rannego Khorta znajduje Chen Stormstout, który zabiera go do klasztoru Shado-Pan, gdzie zostaje uleczony. Tam poznaje Vol'jina, którym ma się opiekować a z czasem z nienawiści przechodzą w przyjaźń i zawierają pakt, że zabiją tego kto przyczyni się do śmierci jednego z nich. Tyrathan od małego marzył by zostać łowcą, który dołączy do legendarnego Bractwa Niewidzialnej Ścieżki. Jako żołnierz służył pod banderą Admirała Dealina Proudmoore. Walczył wraz z nim w trakcie okupowania Theramore zaraz po Trzeciej Wojnie. Po klęsce w mieście Theramore, osiadł w krainie Stranglethorn Vale, gdzie nauczył się mówić w języku Zandalari. W Pandarii służy pod dowództwem Boltena Vanyst, który rozkazał jego drużynie dokonać zwiadu w Serpent's Heart, gdzie zostali zaatakowani przez Sha. Cała kompania wraz ze zwierzętami została wybita jedynie Khort przeżył starcie. Życie ratuje mu Chen, jak wspomniałem wyżej. Szczegóły tej historii poznacie w trakcie lektury w/w książki. W dodatku Legion spotkać go możemy w Durotarze jak z daleka obserwuję pogrzeb Vol'jina. Gdy podchodzi do niego gracz Hordy, Khort informuje go, że troll był jego dobrym przyjacielem i że zamierza go pomścić. Ostatecznie przebywa w Trueshot Lodge w class hall Hunterów.

Art by Hilson - O
 

9. Hemet Nesingwary


    Jest największą legendą wśród Łowców na Azeroth. My jako gracze kojarzymy go jako zleceniodawcę zadań związanych z polowaniem na wszelką zwierzynę w poszczególnych krainach naszego świata. Miał wiele zwierzęcych towarzyszy jak np mamuta Stampy czy tyranozaura Kroshika. Jego syn Hemet Nesingwary Jr. poszedł w ślady ojca, lecz nigdy nie był w stanie wyjść z cienia jego chwały. Krasnoludzkiego łowce pierwszy raz spotykamy w krainie Stranglethorn gdy poluje na wszelakiej maści tygrysy i goryle. Jest uzdolnionym łowcą, który zawsze wyruszy w nieznane by za polować na nowe, egzotyczne zwierzęta. Tak było również w przypadku krainy Nagrand, gdzie również spotykamy go na czele swojej ekspedycji. Ponowne otwarcie Mrocznego Portalu dało mu nie lada okazję by móc wkroczyć na nowe tereny łowieckie. Wraz z nowymi dodatkami do World of Warcraft, Hemet wyrusza do nowych krain. W Sholazar Basin na kontynencie Northrend rozbił się jego samolot, gdzie wraz z grupą DEHTA rozpoczyna nowe polowanie na zwierzęta zamieszkujące tą bujną dżungle. W dodatku Mist of Pandaria wyrusza do Krainy Czterech Wiatrów, by zbadać i odkryć co skrywa ukryty za mgłą ląd. W wyprawie tej towarzyszy mu syn, który na własną rękę próbuje polować, by udowodnić swoje umiejętności. Koniec końców, tatuś wraz z poszukiwaczem przygód ratuje jego cztery litery z kłopotów w które się wpakował. Nos myśliwego i chęć zdobycia nowych trofeów, zaprowadził naszego bohatera do alternatywnego Dreanoru a dokładnie do ówczesnego Nagrandu. Sami przedstawiciele Hordy i Przymierza zaprosili go do ekspedycji by mógł za polować na grubą zwierzynę. Jak się później okazało, ściągnęli go by polował na oswojone wilki klanu Hellscream, co bardzo mu się nie spodobało a wręcz uwłaczało. Uważał, że polowanie na oswojone bestie to nie polowanie. Zaszył się w swoim obozie, gdzie zaczął nadmiernie pić. Ta zacna postać jest oczywiście jednym z mistrzów w budynku klasowym Łowców w dodatku Legion. Spotkaliśmy go również w Battle for Azeroth, gdzie zapuścił się do krainy Zuldazar, by w końcu za polować na prawdziwą grubą zwierzynę, której jest tam pełno. Na koniec chciałbym dodać, że postaci Hemeta Nesingwarego należała się jakaś konkretna lorowa historia. W końcu jest uważany za najwybitniejszego huntera na Azeroth. Fajnie, że towarzyszy nam co dodatek ale czuję niedosyt.

Art by Gabyt
 

8. Vereesa Windrunner


    Jedna z trzech a zarazem najmłodszą z sióstr najsłynniejszego rodzeństwa na Azeroth. Przewodzi komandosom Silver Covenant, elitarnej grupie wysokich elfów która ma za cel niedopuszczenie krwawych elfów by ci dołączyli do Kirin Toru. Żona zmarłego Rhonina, matka bliźniąt Girmara i Galadina oraz opiekunka Aratora pod nieobecność jego rodziców. Zasłynęła tym, że wraz z rudo włosy magiem uwolniła Alextrasę z rąk orków. Osiedliła się w Dalaranie, gdzie przyjęła tytuł generała komandosów Silver Covenant, alternatywny stopień do generała komandosów z Silvermoon. Jestem jednym z mistrzów w bractwie Unseen Path, do którego dołączyła wraz ze swoimi łucznikami w dodatku Legion. Jest utalentowanym łowcą i mistrzynią w obsługiwaniu się łukiem. Była szczęśliwą żoną i matką, aż do wydarzeń z Theramore. Jej świat się zawalił i zapragnęła zemsty. Nie nawiedzi Hordy, lecz zawsze życzyła dobrze swojej siostrze Sylvanas. Długo trwała w nieświadomości co do losów Mrocznej Pani, lecz gdy wieści również dotarły do niej to opłakiwała jej przekleństwo. W trakcie procesu Garrosha, zbliżyła się z Sylvaną do takiego stopnia, że razem planowały zamach na jego życie, po którym Vereesa miała by dołączyć do swojej siostry jako nieumarła. Jednakże wycofała się całkowicie z przedsięwzięcia z uwagi na swoich synów. Jako nieliczna nie przyłączyła się do krwawych elfów, pozostając wysokim elfem nie przyjmując daru wysysania energii many z innych istot. W walce z jej głodem magii pomógł jej mąż. To ona odpowiada za zbrojne wygnanie członków Sunreaver z Kirin Toru po oskarżeniu ich o zdradę. Jak jej siostry tak i ona zakochała się w mężczyźnie nie ze swojej rasy, którego pokochała i wzięła z nim ślub. Wiele w życiu przeszła, począwszy od zamordowania większości rodziny w trakcie Trzeciej Wojny po śmierć męża. Jest zniszczona emocjonalnie, lecz wie że musi żyć i starać się dla swoich dzieci. Nienawidzi Hordy tak samo jak Jaina, pragnie ich śmierci, gdyż twierdzi że to właśnie Horda była przyczyną tragedii w jej życiu. Historia Veressy jest ogromna i opisana w książkach związanych z World of Warcraft jak np "Dzień Smoka" pióra Richarda A. Knakka czy "Falę Ciemności" Aarona Rosenberga.

Shandris w World of Warcraft
 

7. Shandris Feathermoon


    Legendarna Strażniczka wśród nocnych elfów oraz generał ich wojsk. Przybrana córka i przyjaciółka Tyrande Whisperwind. Pierwsze zmianki o niej znajdujemy w trakcie lektury "Wojny Starożytnych" pióra Richarda A. Knakka. Rodzina Shandris została wyrżnięta przez demony i jako jedyna przeżyła ten mord. Odnajduje ją Tyrande będącą obecnie kapłanką Eluny, która ją adoptowała. Po wojnie nadal wiernie służyła kapłance, stała się jej obrończynią a z czasem przeszła szkolenie strażniczki. W trakcie Trzeciej Wojny dowodziła batalionem Strażniczek w walce z demonami jak i nieumarłymi, a także stanęła w obronie góry Hyjal. W obu przypadkach udowodniła swoją odwagę i kunszt dowodzenia armią co z czasem skutkowało awansem na stanowisko generała. Od tamtej pory brała udział w wielu konfliktach zbrojnych a ostatnim z nich była inwazja na Zuldazar w trakcie Czwartej Wojny. W dodatku Legion ona i jej Strażniczki dołączają do organizacji Unseen Path, gdzie staje się jednym z klasowych mistrzów. Jako członek zjednoczonych łowców  na Azeroth, przewodzi komandosom w trakcie kampanii w Nazjatar oraz poluje na Hakkara the Houndmaster. Jest wzorem żołnierza i dowódcy, nie pozwala by emocje wzięły nad nią górę. Zawsze kieruję się dobrem nocnych elfów co wielokrotnie udowadniała. Umiejętności łucznicze przekazał jej ojciec gdy była jeszcze dzieckiem a talent ten rozwijała z biegiem lat. Jej zwierzęcym towarzyszem jest hipogryf Jai'alator, którego spotykamy w książce "Malfurion" autorstwa Richarda A. Knakka oraz w samej grze World of Warcraft. Więcej na temat tego hipogryfa napisałem w Top 10 Wierzchowców w World of Warcraft.
 

Halduron w World of Warcraft
 

6. Halduron Bringhtwind


    Generał komandosów z Silvermoon, naczelny dowódca wojsk Quel'Thalas i jeden z dwóch doradców a zarazem przyjaciel lorda Regenta Lor'themara Therona. Stopień generalski jak i buławę dowódcy wojsk przejął po śmierci Sylvanas Windrunner w trakcie inwazji Plagi. Służy królestwu z niezachwianą odwagą i męstwem. Brał udział w obronie Królestwa Quel'Thalas przed Hordą w trakcie Drugiej Wojny. Halduron wraz ze swoim odziałem przeczesywał magiczne lasy na granicy ziem elfów. Losy oblężenia przechyliły się na korzyść obrońców, w momencie przybycia wsparcia Sojuszu Lorderonu. Orkowie porzucili atak i skierowali się ku Lorderonowi, pozostawiając trolle z plemienia Amani na pewną śmierć. Halduron z rozkazu króla Anastariana, rozpoczął polowanie na niedobitków. To właśnie obecny generał schwytał najsłynniejszego trolla Amani czyli Zul'jina. Torturował go wraz z innymi, dając upust agresji i złości za śmierć pobratymców. Jednakże wódz uwolnił się z niewoli odcinając sobie rękę, Halduron nigdy nie wybaczył sobie tego błędu. W trakcie Trzeciej Wojny stacjonował na ziemiach znanych obecnie jako Ghostland. Halduron wraz z Lor'themarem nie zdążyli wrócić na czas do stolicy. Upadły książę zostawił po sobie pobojowisko, ruszając dalej przez morze na wyspę Quel'Delar. Bringhtwind zebrał ocalałych i odbił dzielnice Bazar z rąk najeźdźców. Po przybyciu księcia Kael'thasa został mianowany generałem i pozostał w mieście wraz z Lor'themarem by odbudować stolicę i odnaleźć lekarstwo na głód magii, gdy książę w tym czasie wyruszy na wojnę przeciwko Pladze. Halduron jako nieliczny wiedział kim tak naprawdę jest Anveena Teague, której poprzysiągł strzec przed zimnymi rękoma zdradzieckiego elfa Dar'Khana Drathira. Nasz bohater brał udział w wielu istotnych momentach dla krwawych elfów, jak zniszczenie Studni Słońca czy też atak na Zul'Aman wraz z komandosami pod dowództwem Vereesy Windrunner oraz trollami z plemienia Mrocznych Włóczni. W Legionie dołącza wraz ze swoimi komandosami w szeregi Unseen Path, stając się jednym z mistrzów klasowych. I tak jak pani wyżej, brał udział w polowaniu na Hakkara the Houndmaster. Halduron jest idealnym dowódcą i urodzonym łucznikiem. Staje na straży elfów ryzykując zazwyczaj swoje życie. Jest powiernikiem Lor'themara, udziela mu rozważnych rad, z którymi lord regent bardzo się liczy. Mimo że jest oddanym przyjacielem to na pierwszym miejscu stawia Quel'Thalas co było widać w trakcie ataku na Zul'Aman, gdy poprosił o pomoc Veresse. Krok ten nie spodobał się Theronowi i żądał wyjaśnień. Wzór cnót, skrywa również ciemne oblicze swojej osobowości. Nienawidzi trolli a nienawiść ta potrafi przyćmić jego zdrowy rozsądek. Jeśli chcecie przeczytać więcej to zapraszam was tutaj. Opisałem postać Haldurona we wcześniejszym wpisie.

Brann w Heartstone

5. Brann Bronzebeard


    Najmłodszy z braci Bronzebeard, znany krasnoludzki historyk, weteran Drugiej Wojny i doskonały łowca. Obecnie aktywny członek Ligi Odkrywców, która została założona przez jego brata Magniego. Jest to charyzmatyczna postać w świecie World of Warcraft, największy podróżnik jaki stąpał po Azeroth. Wszędzie jest mile widziany nie zależnie czy to wiosła Przymierza czy obozowisko Hordy. Jego pasją jest szkicowanie map nieodkrytych zakątków naszej planety. To on jako pierwszy z krasnoludów położył stopę na nowo odkrytym kontynencie Kalimdor. Nie zawaha się przed niczym, by odkryć tajemnice skrywane przez nasz świat. Zapuścił się na mroźne szczyty Northrend oraz zgłębił ciemne korytarze Uldamanu, gdzie odkrywał starożytną wiedzę. Jak wspomniałem brał udział w Drugiej Wojnie, gdzie dołączył do armii Przymierza Lorderonu u boku Anduina Lothara, po ówczesnym przełamaniu oblężenia jego ukochanej stolicy Ironforge. Jeśli chodzi o WoWa to duży udział ma w dodatku Wrath of the Lich King, gdzie prowadzi armię Przymierza i Hordy do Ulduaru, by odkryć jego tajemnice oraz zbadać złowrogą siłę, którą wyczuł w korytarzach palcówki Tytanów. W dodatku Cataclysm odkrywa Halls of Origination w nowo odkrytej krainie Uldum. To nasz bohater wraz z Khadgarem odkrywaja w dodatku Legion że Azeroth jest tytanką, która wybrała zmienionego Magniego na swojego słuchacza. Brann myślał że jego najstarszy brat zwariował, lecz po odkryciu prawdy, wszystko ułożyło mu się w jednolitą całość. Brann jak przystało na łowce ma zwierzęcego towarzysza czyli goryla Glibba. Swoje lata świetności jako łowca miał przed Drugą Wojną, gdy jeszcze nie utworzono ligi. Był doskonałym wojownikiem w zwarciu oraz wybitnym strzelcem. Preferuje głównie broń palną.

Art z zapowiedzi postaci w HotS
 

4. Nathanos Blightcaller


    O tym Panu jest ostatnio głośno i każdy kojarzy jego martwą twarzyczkę. Niegdyś nazywał się Nathanos Marris i był pierwszym człowiekiem elitarnej grupy łuczników z Quel'Thalas. Służył pod rozkazem ówczesnego generała wysokich elfów czyli Sylvanas Windrunner, jednakże nie była to relacja przełożony - podwładny, lecz coś bardziej poważniejszego. Wśród Strażników osiągnął rangę lorda zwiadowcy. Awans ten nie podobał się większości wysokich elfów a w szczególności Halduronowi, Lor'themarowi oraz samemu Kael'thasowi, który żywił uczucia do Sylvanas. Mimo uprzedzeń Windrunner awansowała go pod pretekstem jego wysokich zdolności. Zginął w trakcie Trzeciej Wojny w swoim rodzinnym domu, po czym został wskrzeszony jako marionetka Plagi. Mroczna Pani, gdy uwolniła się spod władzy Lich Kinga wyruszyła w poszukiwaniu swojego ucznia. Odnalazła go gdy ten pożywiał się martwym ciałem. Przywróciła mu zmysły i rozsądek a ten przysiągł jej wierność, która nigdy nie uległa zmianie. Towarzyszył swojej Pani na każdym kroku, aż do założenia Undercity, gdzie rozpoczął szkolenie nowych jednostek czyli Mrocznych Strażników. Królowa Forsaken odprawiła nad nim rytuał, który sprawił że stał się silniejszy. Okazało się że do owego rytuału będzie wykorzystany jego kuzyn Stephon Marris. Jednak Nathanos nie czuł żalu i przeszedł transformacje. Stał się mocniejszy, silniejszy, wyostrzyły mu się zmysły a jego ciało nie gniło.  Największą rolę odgrywa w dodatkach Legion i Battle for Azeroth, gdzie prowadzi kampanie wojenną po stronie Hordy. Odpowiada za wszelakie działania wojenne jak uwolnienie księżniczki Talanji z więzienia Stormwind czy poprowadzenie floty Hordy do Nazjatar. W Shadowlands spotkamy go w Marris Stead.


3. Vol'jin


    Vol'jin, syn Sen'jina, przywódca plemienia Mrocznych Włóczni, wódz Hordy do dodatku Legion, gdzie ginie w trakcie inwazji na Broken Shore. Po śmierci ojca przejął zwierzchnictwo nad plemieniem, gdzie poprzysiągł że poprowadzi swoich ludzi do lepszych czasów. Za czasów Thralla, służył mu jako doradca i dowódca wojsk. To właśnie Vol'jin poprowadził wojska Hordy do Undercity, gdy miasto zostało przejęte przez aptekarza Putressa i Varimathrasa. Gdy do władzy doszedł Garrosh Hellscream, troll wycofał się na wyspę Echa, gdyż był w konflikcie z Wodzem Wojennym, lecz nigdy nie przestał być lojalny wobec Hordy. Garrosh próbował nie raz  pozbawić życia naszego bohatera, zwłaszcza w trakcie kampanii w Pandarii. Poprowadził bunt przeciwko niemu organizując oblężenie Orgrimmaru, gdzie po zwycięstwie został wodzem Hordy. Po nieudanej inwazji na Broken Shore, został sprowadzony do stolicy orków, gdzie ostatnim tchem wybrał Sylvanas na swojego zastępcę. Jak wiemy w tamtym czasie sam Maenzula, szeptał mu, by dokonał takiego wyboru. Jednakże nie było mu dane spokojnie przejść do Krainy Cieni. Jego dusza została wzmocniona do takiego stopnia, że jego moc przekraczała ogromne umiejętności Val'kyr. Po śmierci nadal służy Hordzie i poprowadził księżniczkę Talanji w  trakcie Czwartej Wojny. Vol'jin jest mądrym i pragmatycznym dowódcą, który ceni sobie wolność. Zawsze stawiał dobro swojego plemienia, dobro Hordy ponad swoje potrzeby. Uważa Thralla i Cairne za swoich braci, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń w trakcie problemów Mrocznej Włóczni. Dowodem na jego wierność wobec Hordy jest fakt odmowy dołączenia do swoich braci Zandalarów w dodatku Cataclysm. Oznajmił im, że Horda jest jego domem i rodziną. Vol'jin jest potężnym łowcą, który doskonale włada magią voodoo co widzimy w grze WC III,  gdy przemienia Rexxara, Rokhana i Chena w wiwery. Jak wiemy z lektury książki „World of Warcraft: Vol'Jin Cienie Hordy”, troll przeszedł szkolenie w zakonie pandarenów gdzie zaprzyjaźnił się z człowiekiem Tyrathan Khort.

 

2. Sylvanas Windrunner


    Królowa Banshee, Mroczna Pani to jedne z tytułów najbardziej rozpoznawalnej postaci z uniwersum World of Warcraft. Były najwyższy Wódz Hordy i lider Forsaken na Azeroth. Niegdyś generał komandosów z Silvermoon i najwyższy dowódca wojsk Quel'Thalas. W trakcie Trzeciej Wojny zaciekle broniła królestwa Wysokich Elfów, niszcząc znaczne oddziały Plagi, których i tak nie było końca. Kres jej żywota nastąpił z rąk upadłego księcia Lorderonu, Arthasa Menethil, który to przeszył jej ciało Ostrzem Mrozu. By tego było mało, ożywił ją jako jednego ze swoich sług jako Banshee, by na wieczność była świadkiem upadku tego co kochała i broniła. Kiedy moc Króla Licha osłabła, Sylvanas wyrwała się z pod tyrani swojego Pana i zaczęła wykuwać swoje przeznaczenie. Pierwsze co uczyniła, to odzyskała swoje ciało by w pełni realizować swoje plany. Postanowiła zemścić się za swoją śmierć i w tym celu zebrała renegatów nieumarłych dając im azyl, rozpoczynając jednocześnie wojnę przeciwko Pladze. Za jej rządów nieumarli dołączyli do Hordy, wraz z którą przyczynili się do upadku jej oprawcy. Za życia Sylvanas była wybitnym łowcą, dumnym a zarazem próżnym. Miała sceptyczne nastawienie do dzielenia się umiejętnościami magicznymi wysoko urodzonych z ludźmi, chociaż sama trwała w romansie z człowiekiem. Po śmierci kierowała się jedynie zemstą co później przekuło się w chęć udoskonalania samej siebie. Jest doskonałym zarządcą co widzimy na przykładzie Forsaken. Rasa ta powstała ze strzępów i osiedliła się w ruinach niegdyś wspaniałego miasta. A dziś jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych frakcji Hordy. Sylvanas to bezwzględny i kreatywny przywódca wojskowy. Nie powstrzymuje się od używania zakładników, wyraźnie zakazanej broni chemicznej i egzekwowania moralnie wątpliwych wyborów, aby postawić Opuszczonych na czele działań wojennych. Nie cofnie się przed niczym by osiągnąć swój cel. Wydała nawet rozkaz zabójstwa swoich sióstr co dowodzi jedynie jej bezwzględności. Lore tej Pani jest ogromne i wiec postanowiłem się skupić bardziej ogólnikowo na jej postaci. Teraz mała ciekawostka. Sylvanas została przywrócona z martwych trzy razy: w Quel`Thalas kiedy Arthas ją zabił, a następnie zamienił w banshee , w Icecrown, gdzie została wskrzeszona przez Annhylde po popełnieniu samobójstwa oraz w Silverpine, gdzie została postrzelona w głowie przez Godfreya, następnie wskrzeszony przez Agathę, Arthurę i Daschlę.

 

1.    Rexxar 


    Chyba nikogo nie zdziwi wybór pół orka na pierwsze miejsce. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych łowców w serii World of Warcraft i w Wararcft III. Pochodzi z klanu Mok`Nathal, czempion Hordy, który odegrał istotną role w trakcie powstania Ogrimmaru w Durotarze. Stanął do walki z admirałem Proudmoorem w mieście Theramore, który to groził eksterminacją nowo powstałej Hordy.  Ze względu na swój mieszany rodowód jest doskonałym i potężnie umięśnionym wojownikiem, który dzierży swoimi dwoma ogromnymi toporami z niesamowitą zręcznością i zaciekłością. Po klęsce Hordy w trakcie Drugiej Wojny, Rexxar stacjonował wraz z Gromem Hellscreamem na Azeroth. Łowca był zniesmaczony postepowaniem Hordy i ciągłymi zdradami jej członków. W trakcie jednej z bitew na Azeroth, nieznany czarnoksiężnik na łożu śmierci chciał wyssać esencję życiowa z Rexxara. W obronie swojego pana stanął wilk Harath, wieloletni zwierzęcy towarzysz łowcy. Zwierzę padło martwe, a jego przyjaciel wpadł w szał i wręcz rozerwał czarnoksiężnika na strzępy. Owe wydarzenie przelało czarę goryczy pół orka. Ze względu na zniszczenie Mrocznego Portalu, Rexxar zaproponował pozostałym orką z Gromem na czele by osiedli na terenie, gdzie nigdy ich ludzie nie odnajdą. Usłyszał jedynie, że orkowe nigdy nie będą się ukrywać a ich naturą jest podbój. Postanowił opuścić Hordę i podążyć w głąb świata w którym został uwięziony. W trakcie swoich wędrówek spotkał niedźwiedzicę Mishę, która towarzyszy mu po dziś dzień. Razem przebyli morze i udali się do dzikiej krainy Kalimdor. W trakcie jednej z wędrówek napotkał orka Mogrina, wojownika nowo powstałej Hordy. Ork wiedząc, że umrze poprosił Rexxara by ten dopełnił jego przysięgi honoru i zaniósł list do wodza Thralla, co też uczynił. Tak oto rozpoczęła się jego przygoda w Hordzie, której służy do dziś.  Wielokrotnie możemy spotkać tego doskonałego łowce w trakcie naszej rozgrywki. W dodatku the Burning Legion powraca do zniszczonego Dreanoru zwanego Outlandem, gdzie w krainie Blade`s Edge Mountains odnajduję swoje dawne plemię i dołącza do nich by pomóc im przetrwać trudne czasy. Powraca w dodatku Cataclysm na wezwanie do walki ówczesnego wodza Hordy. W Legionie niechętnie ale dołącza do legendarnej organizacji The Unseen Path. Najbardziej znanymi zwierzęcymi towarzyszami Rexxara są oczywiście niedźwiedzica Misha, wiwera Leokk oraz dzik Huffer. Jednakże nie są jedynymi. U swojego boku posiada również jastrzębia Spirit oraz za dawnych czasów wilki Huelo i Haratha.

    To by było na tyle. Mam nadzieję, że wam się podobało. Dajcie łapkę w górę i oczekujcie kolejnych wpisów z serii The Top on The Top. Jaka klasa będzie kolejna? To już tylko zależy od was. Za Azeroth!!




Autor:
 Rafał „Vegov” Wójcik

Copyright © Ścieżki Azeroth