Pod osłoną mgły cz. 2



 Obóz wojenny
 
- Na Światłość, ilu ich jest? Nie wytrzymają z byt długo. - stwierdził przerażony Edric.
- Tino, Telanisie, nie możemy tak stać! Jedźmy tam! - wykrzyknąłem.
- Musimy bronić obozu, by mieli gdzie wracać! Zacznij myśleć! - odparowała Tina.
- Do cholery! Kobieto, oni tam giną, a my patrzymy i nic nie robimy. Zrób pożytek z twojej magii! - naciskałem.
- Narwańcu, nie pozwolę byś zginął na marne! - Tinwerina nie odpuszczała.
- Przestańcie! Wracają wozy z pola bitwy, prawdopodobnie z rannymi. Musimy im pomóc. - powiernik przerwał naszą kłótnię. W powietrzu czuć było smród spalonych ciał, a echo odgłosów walki nie milkło choćby przez chwilę. Edric stał jak wryty. Widok go przerósł.
- Dowódco, idźmy pomoc rannym. - powiedziała Tina ciągnąc go za bark.
- Co? A tak, biegiem. Musimy ich przenieść do namiotów medyków. - w końcu zaczął działać. Zbiegliśmy schodami w dół, a następnie obraliśmy kierunek ku południowej bramie. Wozy właśnie dojeżdżały, ciągnięte przez eleki draenei. Poznałem rycerza, który nimi kierował. Był to Kapitan Sagan, jeden z zaufanych kapitanów Borosa.
-Kapitanie! Jak możemy pomóc? - zapytałem.
- Zabierzcie rannych z wozów! Trzeba ich opatrzyć. - zeskoczył ze swojego wierzchowca i razem z nami zaczął transportować rannych. Z Tiną podszedł do pierwszego wozu. Żal i troska złapały mnie za serce:
-Aponii?! Co oni ci zrobili? - wybełkotałem.
- Jeszcze mnie nie zabili, krwawy rycerzu, ale byli blisko. - ledwo odpowiedziała.
- Proszę, już nic nie mów. - zanieśliśmy ją na jedno z wolnych łóżek. Odchodząc od niej, zauważyłem jak Telanis i Sagan niosą Valgara. Na Światłość, co tam się wydarzyło? Nie dadzą rady. Muszą się wycofać. Gdy przenieśliśmy rannych, kapitan draenei dosiadł swojego słonia i chciał wyruszyć na front.
-Kapitanie, proszę mnie wziąć ze sobą! Potrzebny jest każdy żołnierz. - przekonywałem go.
- Widzisz co ich spotkało? Jesteś zbyt młody, by umierać! – odpowiedział..
- Tak czy inaczej, udam się na front z twoją zgodą lub bez niej! - kontynuowałem. Popatrzył dłuższą chwilę na mnie. Pokiwał przecząco głową, po czym dodał:
- Dobrze, nie jestem w stanie cię powstrzymać. Ruszajmy. - zgodził się niechętnie.
- Oszalałeś!? - zagrodziła mi drogę czarodziejka.
- Muszę to zrobić! - odparłem.
- A ty co robisz? - skierowała pytanie do Telanisa, gdy ten prowadził Ash'falarah i swojego sokoła.
- Jadę z nim, chyba nie pozwolisz mu iść samemu? – odrzekł wręczając mi lejce.
- Oczywiście, że nie! - udała się po swojego sokoła i ruszyliśmy z kapitanem na pole bitwy.
 


 
Lewa flanka

Boros dzielnie walczył, miażdżąc każdego napotkanego wroga, jednak nieumarli w dalszym ciągu napierali. Opadał z sił, miał wrażenie, że zabił już setki szkieletów. Jego ciało ociekało krwią poległych. Nie poddawał się. Odbudował jako tako linię tarcz, lecz wiedział, że była ona niewystarczająca, by zapewnić bezpieczeństwo maszynom miotającym i jednostkom leczącym. Ghul skoczył w jego stronę. Był zbyt wolny i zanim dotknął ziemi, Boros trafił go swoim młotem.
- Melduję wykonanie zadania! - łapiąc oddech krzyknął kapitan Sagan. Nie odwracając się Boros odpowiedział:
- Dobrze. Saganie, musimy utrzymać flankę. Udaj się... - przerwał gdy zobaczył kule ognia, która trafiła szereg nieumarłych. Odwrócił głowę, wściekłość malowała mu się na twarzy. Tina zaatakowała.
-Vegov, nie wykonałeś mojego rozkazu! Miałeś zostać w obozie! - nigdy nie widziałem go tak wściekłego. Mężczyzna skierował się ku kapitanowi. -Sagan, co to ma znaczyć?
-Dowódco, zagroził, że i tak tutaj przybędzie. Wolałem mieć go na oku. – wybełkotał draenei.
- Już za późno, żeby coś z tym zrobić. Jeśli przeżyjemy, to pomówimy, młody elfie, o twojej niesubordynacji. Musimy utrzymać tę flankę! Tina, użyj magii, by odciągnąć nieumarłych od nas. Da nam to czas do przegrupowania. Telanis, ty pójdziesz... - nagle niebo przeszył głośny pisk, jakby ogromna bestia była rozdzierana ze skóry. Odgłosy walki ginęli przy tym przerażającym dźwięku. Dochodził on z pasma górskiego Zul'Mashar. Odruchowo skierowaliśmy tam wzrok. Zza gór wyłoniła się skrzydlata bestia, która wyglądem przypominała smoka, lecz był to jedynie szkielet skrzydlatego lewiatana, wypełnionego błękitną łuną. Bestia w locie ponownie ryknęła.
- Na Świętą Światłość, to Żmij Mrozu! Skąd on się tu wziął? - rzucił Boros.
- Co to jest? - krzyknąłem.
- Ożywione zwłoki niebieskiego smoka, które zostały prawie wybite w trakcie Trzeciej Wojny - wytłumaczyła Tina.  Był ogromny, mierzył parędziesiąt metrów.
- Leci w naszą stronę! Balisty, chce je zniszczyć! Uciekajcie! - krzyczał Boros. Lewiatan był coraz bliżej, nurkował od strony zachodniej celując w maszyny oblężnicze. Zniżył lot, rozdziawił paszczę, z której buchnął błękitny ogień niszcząc wszystkie katapulty i balisty przy pierwszym podejściu. Wzbił się w powietrze nad prawą flanką.
- Lordzie Boros! Lordzie Boros! - krzyczał zakrwawiony mężczyzna, który do niego podbiegł.
- Zastępca Lorda Dowódcy rozkazał czym prędzej wycofać się do obozowiska. On sam zaś zostanie z tarczownikami. -  kontynuował żołnierz.
- Oszalał! Musi być inny sposób! Idę do niego. Kapitanie Sagan, przejmujesz tutaj dowodzenie. - kończąc pobiegł w środek armii, gdzie znajdował się Maxwell. Nieumarli wykorzystali moment dezorientacji i zaatakowali z większą siłą. Powstały wyrwy w szeregu na całej linii tarcz. Żywe trupy wdzierały się za nasze plecy. Musieliśmy walczyć. Tina rzuciła kolejne zaklęcie i z nieba spadło kilka ognistych kul, zabijając znaczne ilości nieumarłych. Ja z Telanisem trwaliśmy przy niej, walczyliśmy z każdym, kto umknął przed jej magią. Była naszą nadzieją na przeżycie. Ścinałem po dwóch, nawet trzech zombie, którzy ślepo brnęli przed siebie. Nie byli to wykwalifikowani wojownicy, jak w przypadku trolli, lecz na każdego zabitego trupa, przybywało trzech na jego miejsce. Nie  poddawałem się. Ciąłem mieczem, by zabić jak największą ilość wrogów. Nie musiałem tutaj parować, stosować rozmaitych technik. Musiałem zabijać każdego kto podszedł. Telanis nie był gorszy - mimo braku umiejętności walczył dzielnie. Nie walczył tylko o swoje życie, ale też, żeby zapewnić bezpieczeństwo Tinie. To dodawało mu animuszu. Uderzał  mieczem gdzie popadnie, lecz słabł. Miał wielkie serce, ale zmęczenia nie był w stanie oszukać. Uratować nas mógł tylko cud. Kolejny nalot Żmija był w stanie nas wszystkich zabić. Kontem oka widziałem jak giną paladyni, linia tarcz całkowicie padła, każdy walczył, by przeżyć. Niektórzy uciekali, lecz z czasem dopadli ich nieumarli. Przegrywaliśmy tę bitwę. W oddali mogłem dostrzec Borosa, Maxwella i Turalyona walczących obok siebie. Również zmagali się z naporem sił wroga. Dzielni wojownicy Światłości ginęli. Nie mieliśmy planu, nie miał kto nam wydawać rozkazów. Każdy walczył, a było nas już bardzo mało. Jeśli mi zawiedziemy, to nieumarli ruszą dalej, mordując i niszcząc. Tina już coraz rzadziej rzucała zaklęcia, Telanis z ciężarem podnosił miecz. Czy tutaj nadszedł kres naszych dni?
Zagrały rogi. Nie były to rogi Srebrnej Ręki tylko Krwawych Elfów. Dźwięk powtórzył się. Nieumarli częściowo przerwali atak i skierowali się ku zachodowi.
 Sam Lich skierował swój wzrok tamtym właśnie kierunku.
- Co się dzieje? - zapytała Tina ledwo słyszalnym głosem.
- Nie wiem. Coś ich od nas odciągnęło. – rzuciłem łapiąc oddech. Mimowolnie zerknęliśmy w lewo, słysząc coraz głośniejszy odgłos rytmicznego uderzania. Co się zbliżało. Nie minęła chwila, a przed nami ukazała się połączona kawaleria Srebrnej Ręki i Krwawych Rycerzy pod dowództwem Aratora i Liadrin. Przejechali wzdłuż naszych wojsk zabijając każdego nieumarłego, dając nam chwilę na odpoczynek. Gdy dojechali do jeziora, nawrócili i powtórzyli manewr. Zabrzmiał róg Srebrnej Ręki, który informował nas o przegrupowaniu u źródła dźwięku, gdzie znajdował się dowódca. Pobiegliśmy w tamtą stronę. Było nas zaledwie pięciuset żołnierzy. Większość rannych i niezdolnych do walki. Maxwell trzymał się  za brzuch, a spod jego palców sączyła się krew.
- Już myślałem, że nie zdąży. Miałem nadziej, że pojawi szybciej - oznajmił.
- Wiedziałeś, że ma przybyć? Mogliśmy poczekać z atakiem na jej wojska. - zapytał Turalyon.
-Nie wiedziałem, czy przybędzie! Kazałem je prosić o pomoc lorda Regenta. - dodał Maxwell.
- I wysłuchał jej!? - naciskał Exarcha.
- Sam zobacz! - Tyrosus wskazał ręka na zachód. Ogromna armia Królestwa Quel'Thalas przybyła. Na jej czele stała Liadrin, generał Halduron oraz Wielki Magister Rommath. Na przodzie szli Zaklinacze Magii, którzy jak jedna wielka idealnie synchronizowana maszyna wykonywali każdy ruch. Najpierw szedł cios glewią, potem krok w przód z wysuniętą tarczą. Naciskali z dużą siłą, zmuszając nieumarłych, by się cofali. Co pięć sekund niebo przysłaniały setki wystrzelonych strzał. Zabijając dziesiątki wrogich żołnierzy. Magowie z Rommathem wspólnie rzucali  ogniste zaklęcia, pogrążając żywe trupy w deszczu ognia. Wojska Quel'Thalas brnęły na przód. W tym samym czasie podjechała do nas Liadrin.
- Dowódco, nie dałam rady szybciej! - wykrzyknęła kobieta.
- Ważne, że jesteś. Bitwa nie została jeszcze wygrana. Nieumarli wciąż mają przewagę! - odpowiedział Maxwell.
- Vegov! - zawołał męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem znajomą mi twarz.
- Elaren? Co ty tutaj robisz? - zapytałem.
- Gdy przybyła Liadrin i opowiedziała o planach paladynów, postanowiłem, że muszę wziąć w tym udział. - oznajmił.
-Ojcze! Jeźdźcy na północy! Kierują się w naszą stronę! - zawołał Arator przerywając naszą rozmowę.
- Kto to jest? O nie, Rycerze Śmierci! Zapewne są w zmowie z Lichem. Żołnierze, za broń! - krzyczał Turalyon.
- Stać! To Rycerze Hebanowego Ostrza. Byłem u nich, by uzyskać informacje o nieumarłych. Widocznie dowiedzieli się o bitwie. - wtrącił Maxwell. Ciężkozbrojna kawaleria Rycerzy Śmierci minęła nasze wojsko. Utworzyła klin i zaatakowała centralną część armii wroga. Zebrali ogromne żniwo miażdżąc i zabijając każdego na swojej drodze. Walczyli jak opętani. Przewodził nimi Darion Morgaine oraz jego Czterech Jeźdźców. Bitwa przechylała się na korzyść paladynów. Widząc to Lich zbiegł ku Zul'Mashar. Rycerze Hebanowego Ostrza, chcieli ruszyć za nim, lecz zostali zaatakowani przez Żmija Mrozu. Spalił czterdziestu żołnierzy i kierował się ku krwawym elfom. Widząc pikującego martwego smoka, Rommath stanął na głazie, wyciągnął ręce w górę, zamknął oczy. Nic nie mówił. Stał skoncentrowany. Lewiatan był coraz bliżej. W jego paszczy zaczął żarzyć się błękitny ogień. Rommath otworzył gwałtownie oczy, a przed smokiem pojawiła się kilkudziesięciometrowa ognista trąba powietrza, która wciągnęła bestię do środka, zabijając przy okazji setki szkieletów. Żmij wyrwał się z pułapki, cały płonąc. Uderzył z hukiem o ziemię, miażdżąc nieumarłych na swojej drodze upadku. Okazję wykorzystali Rycerze Śmierci, którzy ruszyli ku niemu. Dwudziestu z nich zeskoczyło z koni i wskoczyło na smoka. Dźgali go i miażdżyli. Byli brutalni i bezwzględni. Żmij Mrozu padł od gradu ciosów, a ogień w jego wnętrzu zgasł. Lich zniknął. Armia śmierci znacznie traciła liczebność. Krwawe elfy z Halduronem skutecznie im się przeciwstawiali. Darion i jego rycerze ponawiali najazdy zabijając setki przy każdym ataku. Mimo ogromnych strat, garstka żyjących rycerzy Srebrnej Ręki ruszyła raz jeszcze do walki. Z nową nadzieją w sercu, naciskali na siły nieumarłych, którzy to z ofensywy musieli przejść w defensywę. Tina już z mniejszą skutecznością, ale dalej walczyła, posyłając pomniejsze kule ognia. Telanis stał obok niej, będąc w gotowości. Trzymając w dłoni mój dwuręczny miecz, rzuciłem się do przodu. Paradując bronią, pozbawiłem wrogów kończyn. Byłem wściekły za ten mord, za to co zrobili Lethorinowi. Chciałem się zemścić, chciałem mordować nieumarłych. Krzyczałem z każdym ciosem, wbijając w puste zwłoki swój miecz. Stanął przede mną nieumarły troll. Złość sięgnęła szczytu. Nie zważając na nic, rzuciłem się na niego. Nie myślałem żeby się bronić, chciałem go tylko zabić. Zacząłem walić w niego mieczem z góry. Zasłaniał się, lecz nie trwało to długo. Moja broń wbija się w jego lewy obojczyk. Nie krzyknął z bólu, gdyż takowego nie czuł. Oparłem się prawą nogą o jego tors, żeby urwać miecz. Wbił się głęboko i jedynie przewróciłem się na plecy, zostawiając broń wbitą w ciało. Troll również upadł, miał problem, by wstać, gdyż miecz skutecznie mu to utrudniał. Widząc to, pochwyciłem leżący obok kamień. Wskoczyłem na zaskoczonego trolla i zacząłem walić jak opętany w jego głowę. Nie wiedziałem ile razy uderzyłem. Po pierwszych ciosach nieumarły został zabity, lecz ja nadal uderzałem, aż zmiażdżyłem jego głowę. Już jej nawet nie przypominała. A ja nadal uderzałem. Odciągnął mnie Telanisa i Tina. Ściągnęli mnie z trupa i posadzili na ziemi.
- On już nie żyje! - krzyczał Telanis. Jego słowa nie dotarły do mnie od razu. Siedziałem z wzrokiem wbitym w ziemię, ciężko dysząc.
- Vegov, słyszysz mnie? On nie żyje! - powtórzył powiernik.
- Widzę! – odparłem. Wstałem, podszedłem do martwego przeciwnika i wyrwałem miecz. Rozejrzałem się dookoła, walki zaczęły ustawać, nieliczni nieumarli zostali na polu bitwy, którymi miała się zająć kawaleria.
-Musisz nad sobą panować, bo kiedyś zginiesz! Skąd w tobie tyle złości? - zapytała Tina. Odwróciłem się od niej i udałem się w stronę wejścia w pasmo górskie, którym uciekł lich. Czekali już tam inni paladyni wraz z pozostałymi dowódcami. 
 
 


Parę chwil później

- Musimy ruszyć i wyplewić źródło nieumarłych z Zul'Mashar. - zaczął Turalyon.
-Masz rację, tylko nie wiemy co tam spotkamy. - stwierdził Maxwell.
- Ty, przyjacielu, musisz udać się do obozu, by cię opatrzono. Sam zajmę się Lichem – kontynuował Exarcha.
-A my ruszymy z tobą, rycerzu Światła - rzucił Halduron, gdy właśnie zbliżał się do zebranych wraz z Rommathem.
- To magiczna istota i tylko magią możemy ją powstrzymać! Beze mnie nie zdołacie go zniszczyć! - odezwał się Rommath aroganckim tonem.  Po tych słowach Darion Morgaine ,wraz z pozostałymi jeźdźcami, zbliżył się do pozostałych. Jego głos był przenikliwy i obijał się echem.  Ubrany był w ciemnoszarą zbroję z mieczem na plecach. Twarz skryta była pod hełmem. Z otworów, które ułatwiały widoczność, wydobywała się błękitna poświata magii śmierci. Bił od niego chłód.
- Nasi zwiadowcy donieśli o bitwie. Wyruszyliśmy niezwłocznie. Miałeś rację, Maxwellu, o pojawieniu się popleczników Plagi. - zaczął Rycerz Śmierci.
-Dziękuję, Darionie. Może kiedyś uda ci się odkupić winny, których dopuściłeś się w trakcie inwazji na Kaplicę Nadziei Światła. - podziękował Tyrosus.
- Widziałeś się z nim? - zapytała oburzona Liadrin.
-Tak, udałem się do niego zaraz po przybyciu Dagorlinda i reszty. Chciałem poznać lepiej naszego wroga, lecz Rycerze Śmierci sami byli zaskoczeni, słysząc o incydencie z Zul'Mashar. - tłumaczył lider paladynów.
- Nie myśl, że zapomniałam o tym jak zbezcześciłeś naszą świętą kaplicę, potworze!
- Gdyby nie było potworów, nie byłoby bohaterów - wysyczał Darion.
- Ruszajmy! Skończmy to co zaczęliśmy. - wtrącił Turalyon.
-Wielki Exarcho, chciałbym ruszyć z wami. - oznajmiłem.
- Wykluczone. Wracasz do obozu. - zaoponowała nagle Liadrin.
- Zgadzam się z matryiarchą. - dodał Elaren.
- Co?! Jesteśmy tak blisko pokonania zagrożenia, tak blisko poznania prawdy o Lethorinie i mam wracać do obozu?! - wrzeszczałem.
- Zrozum wreszcie, że on nie żyje! - krzyknął Dagorlind. Wbiłem w niego wzrok pełen złości. Następnie dokładnie zlustrowałem każdego z osobna. Patrzyli na mnie z żalem, niepewnością i zawodem. Nagle odwróciłem się i zacząłem biec ścieżką biegnącą w góry, w kierunku Zul'Mashar. Za mną rozległy się krzyki pełne trwogi:
- Vegov! Stój głupcze!
- Zginiesz na marne!
- Zawróć!
- Zginiesz jak Lethorin!
Nie zwracałem na nie uwagi. Biegłem cały czas przed siebie. Dotarłem na płaskowyż, nie było mgły jak ostatnio i doskonale widziałem przeklęty Ziggurat, wokół którego znajdowało się wiele rozkopanych grobów trolli. W dalszej odległości widniały zapuszczone i zniszczone chaty trolli. Panowała cisza, nie było nikogo, żadnego nieumarłego. Szybko rozejrzałem się dookoła siebie, nasilały się wołania mojego imienia. Ruszyli za mną. Nie czekając ani chwili, skierowałem się kamiennymi schodami w górę Zigguratu. W pośpiechu przewróciłem się uderzając głową o kamienne schody. Pokazała się krew. Nie zważając na to, biegłem dalej. Organizm ze zmęczenia odmawiał posłuszeństwa lecz nie zwracałem na to uwagi. Schodów było już coraz mniej, już prawie byłem na szczycie. Będąc na górze, dostrzegłem Licha z wbitym pustymi oczodołami w moją stronę. Jakby czekał na mnie. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, stwor znów pochwycił mnie niewidzialna ręka za szyję, podniósł i przesunął w kierunków schodów, które miał za sobą. Próbowałem złapać oddech, nieumarły obserwował mnie nadal, po czym z całym impetem odrzucił mnie w dół po drugiej stronie zigguratu. Spadłem z dużej wysokości na ostatnie kamienne schody. Poczułem jak łamią mi się kości w lewym przedramieniu i nodze. To nie było najgorsze. Po tej stornie wieży panowała ta przeklęta, gęsta mgła. Zmuszając mięśnie do przekroczenia granic wytrzymałości, wstałem kulejąc. Prawą dłonią podtrzymywałem złamaną lewą rękę. Panującą ciszę przerwały odgłosy wybuchów i krzyków dobiegające ze szczytu zigguratu.
- Szlag! Walczą z Lichem, a ja nie jestem w stanie im pomóc. Muszę się stąd wydostać. Chciałem wejść na górę po schodach, lecz gdy zrobiłem krok, poczułem silny ból nogi i straciłem równowagę. Spadałem ze schodów na ziemię. Po chwili znów wstałem, lecz schodów już nie widziałem. No pięknie. Poczułem na czole dziwną ciecz. Odruchowo sięgnąłem prawą dłonią - krew. Miałem rozcięta głowę, z której sączyła się posoka. Na domiar złego zgubiłem swój miecz. Stałem się bezbronny. Zaczął brnąć ślepo we mgłę.
-Vegoooooov! - nagle usłyszałem dalekie wołanie mojego imienia. Odbijało się echem dookoła.
-Vegov, Vegov, Vegov, Vegov - znów ten sam głos, lecz bardzo szybko wypowiadał moje imię, a echo jedynie to pogłębiało. Co za mroczny głos.
- Pokaż się! - bezbronny i ranny pomyślałem, że nie mam już nic do stracenia. Zacząłem krzyczeć. Usłyszałem jedynie w odpowiedzi donośny przerażający krzyk. Wołania i śmiech dochodziły z różnych stron, jakby odpowiadało mi wile osób na raz. Zauważyłem delikatna parę wydobywającą się z moich ust. Temperatura spadał. Adrenalina zaślepiła moje zmysły, nie czułem zimna.
 Znów ten mróz. - pomyślałem.
-Wiem czego szukasz! - znów odezwał się głos.
- Dla niego już jest za późno! - kontynuował ten sam głos, tym razem zza moich pleców. Po tych słowach poczułem zimny oddech na swoim karku, niemal jakby ktoś stał wprost za mną. Mimo bólu gwałtownie odwróciłem się za siebie. Pusto, tylko mgła.
- Wyjdź i mnie zabij! - wrzeszczałem pogodzony ze swoim losem.
- Pragniesz umrzeć? A co ty wiesz o Śmierci, Rycerzu Krwi? - odpowiedziało echo. Kulejąc, szedłem nadal przed siebie. Nie widział gdzie idę, nie widziałem czy przeżyję, ale nie mogłem się poddać.


Na szczycie Zigguratu

- Szybciej, biegł tymi schodami - krzyczał Elaren. Biegli ile sił w nogach. Dobyli broni, przed nimi ostatnie stopnie.
- Uwaga! - krzyknął Rommath, odskakując w bok przed lodową bryłą, która leciała w ich kierunku.
- Poo-moo-cyy - krzyczał, duszony niewidzialną ręką, Telanis.
- Żaden byt Śmierci nie ma prawa istnienia. Za Quel'Thalas! - wykrzyczał Wielki Magister i, jak gdyby nic, wyszedł naprzeciw licha. Wyczarował dziesiątki ognistych pocisków w kierunku nieumarłego. Wybronił się lodową zasłoną, lecz musiał wypuścić Telanisa z magicznej uwięzi.
- Tym razem nie pozwolę ci zabić mojego przyjaciela! - Tina wybiegła przed Rommatha, który widząc działania młodszego maga, krzyknął:
- Stój! - nie usłuchała. Wykonując rękoma magiczny gest, wyczarowała okrąg ognia wokół licha, który zmniejszał się, raniąc nieumarłego. Sekundy nie minęły, ogień tak jak szybko powstał, to jeszcze szybciej zgasł. Siewca śmierci szybko skierował głowę w kierunku młodej elfki. Wbij w nią puste oczodoły, a po chwili jakaś magiczna siłą uderzyła ją. Cios był na tyle silny, że odleciała parę metrów dalej uderzając głową w kamienny filar. Straciła przytomność.
- Tina, nie! - powiernik zawył z wściekłości. Rzucił się na wrogiego czarodzieja. Rozpoczął szarżę na przeciwnika dzierżąc miecz w prawej dłoni.. Cały czas krzyczał. Jego próba ataku nie umknęła nieumarłemu. Odwrócił się w stronę biegnącego elfa. W jego pozbawionej tkance dłoni zapłonął niebieski ogień. Wyciągnął dłoń w kierunku oponenta. Nie zdążył wykończyć sekwencji. W jego stronę poleciał tuzin strzał. Halduron i Elaren zaatakowali razem. Atak nie zrobił na nim wrażenia, lecz wykonał swoje zadanie. Przerwał działanie licha, odrywając wzrok od Telanisa. Ogromna pieczęć Światłości odcisnęła się na piersi upiora. Zawył z bólu. Jasnożółta sfera zaczęła wtapiać się w martwe ciało. Turalyon z Maxwellem rzucili potężne zaklęcie magii Światłości. Egzorcyzm to zaklęcie stworzone, by obracać w proch nieczujących bólu popleczników Plagi. Połączyli siły. Moc jednych z największych Rycerzy Światłości splotła potężne zaklęcie. Stali z wyciągniętymi prawymi dłońmi, ze wzrokiem wbitym w cel. Wrzaski licha odbijały się echem, koniec był bliski. Tak im się wtedy wydawało. Liczne ataki umożliwiły powiernikowi dotarcie do celu. Skoczył z uniesionym mieczem trzymanym oburącz, skierowanym w głowę nieumarłego. Koścista dłoń chwyciła go za szyję. Mimo naporu przeciwników, wróg nadal się bronił. Ostatkiem sił rzucił Telanisem na paladynów, przerywając ich czar. Rommath znów uderzył. Wystrzelił tym razem trzy pociski magii arcane w kierunku wroga. Mag śmierci nie dał się zaskoczyć. Skontrował potężną kulą mrozu, która w momencie kontaktu z magią krwawego elfa eksplodowała licznymi kawałkami lodu. Nie obyło się bez ran. Eksplozja przerwała salwy strzał Haldurona i Elarena. Rommath zasyczał. Ramię przeszył mu lodowy kolec:
- Giń, sługo ciemności! - wstał, dobył swój kostur i uderzył nim o ziemię. Powtórzył to trzy razy. Ze szczelin między kamiennymi płytami, na których stał nieumarły, wystrzeliła lawa. Ognista maź topiła wszystko czego dotknęła. Tryskała na znaczną wysokość. Szata licha zapłonęła, odsłaniając jego szkielet. Cały był obleczony błękitną magią. Wykorzystał swoje umiejętności, by zamrozić całe podłoże na szczycie zigguratu. Następnie wystrzelił łańcuchy w kierunku Wielkiego Magistra. Nie zdążył uciec, oplotły go całego. Padł na ziemię. Paladyni nie byli wstanie się podnieść. Lód uniemożliwiał im utrzymanie równowagi. Jedynie Darion Morgaine nic sobie z tego nie robił. Przyzwał tuzin ghuli, które były na każde jego zawołanie. Rzuciły się ofiarnie na nieumarłego. Nie miały z nim najmniejszych szans, lecz miały go zająć. Ciskał pomniejszymi lodowymi kolcami, by nie dopuścić do siebie, żądnych krwi bestii. Darion, maszerując, dobył miecza. Oponent widział go, lecz nie mógł nic zrobić. Ghule napierały. Wyczarował lodową ścianę sięgająca aż do stropu. Darion tylko jej dotknął. Rozpadła się, jakby była z cienkiego szkła. Lich wystawił w jego kierunku rękę. Jego działanie zawiodło. Darion również władał magią śmierci, był jej częścią. Znał te sztuczki, nie mogły mu nic zrobić. Odciął wystawioną rękę, po czym odwrócił się w kierunku licha, chwycił go lewą ręką za szatę, przyciągnął do siebie. Spojrzał mu głęboko w puste oczodoły.
- Czas Plagi Arthasa przeminął... - powiedział i zatopił w nim swój miecz. Nieumarły uniósł się w górę. Wrzeszczał, a echo niosło lament. Wyciągnął pozostawioną rękę na bok, po czym eksplodował. Jego szata opadła na ziemię, kości zamieniły się w nietoperze, które rozpierzchły się we wszystkie strony świata. 
 

W tym samym czasie u podnóża zigguratu.

Odgłosy walki nie milkły. Słyszałem krzyki Telanisa. Miałem nadzieję, że nic mu się nie stało. Co ja zrobiłem? Chcąc pomścić dawnego kompana naraziłem życie moich przyjaciół. Co jeśli jak wszyscy oni zginą, przeze mnie?. Żal zalał me serce. W końcu do mnie dotarło - Lethorin nie żył, a teraz zginą jedyni moi przyjaciele.
-Vegoooov - znów odezwał się tajemniczy głos.
- Kim jesteś?? - krzyknąłem.
- Veeeegoooov!! - usłyszałem za swoimi plecami.
-Wyjdź, a nie ukrywaj się jak tchórz! - rzuciłem. Z mgły wyłoniła się sina i zimna dłoń, która chwyciła mnie za szyję i uniosła kilka centymetrów nad ziemię. Nie widziałem kto to. Cholerna mgła była tak gęsta. Łapałem oddech, nie mogłem się bronić. Miałem połamane kończyny. Jego zimny dotyk wręcz wdzierał się w moja duszę. Uchodziło ze mnie życie.
- Ty marna istoto, jak śmiesz mnie nazywać tchórzem?! Nigdy nim nie byłem! Teraz jak i w tamtym życiu. - ten głos... Ciszę rozdarł piskliwy krzyk, a następnie eksplozja. Uścisk na mojej szyi zmalał, lecz nadal trzymał mnie w górze. Mgła się rozmywała. Ukazała się postać, która mnie zaatakowała. Zamarłem.
- Lethorin... 
 
 
Autor: Rafał "Vegov" Wójcik
Korekta: Foxburrow 




Kalendarz World of Warcraft


Niespodzianka dla fanów uniwersum Warcrafta – po raz pierwszy w Polsce oficjalny ścienny kalendarz World of Warcraft na 2021 rok


    Rok 2020, który dla wielu z nas był najtrudniejszym z dotychczasowych, powoli dobiega końca. Nieśmiało zaczynamy snuć plany noworoczne i szukamy narzędzi, które pomogą nam lepiej zorganizować się podczas ich realizacji.

    Chociaż od lat na popularności zyskują elektroniczne aplikacje do planowania, tradycyjne kalendarze nadal mają rzesze zwolenników na podobnej zasadzie, jak fizycznie istniejące książki z pięknymi grafikami i pachnące drukiem często wygrywają z e-bookami. Niewątpliwą zaletą wersji papierowej kalendarza, zwłaszcza wydanej z dbałością o szczegóły, są walory estetyczne. Dzięki temu oprócz spełniania roli czysto organizacyjnej taki kalendarz stanowić może również ozdobę pomieszczenia, w którym zawiśnie. Atrakcyjny wygląd z praktyczną formą łączy przepięknie ilustrowany oficjalny kalendarz z grafikami z gry World of Warcraft, który właśnie Wam prezentujemy. Będzie on nie tylko perełką w kolekcjach fanów uniwersum WoW-a, ale ucieszy oko wszystkich wielbicieli fantastyki.

    Oprócz tego, że charakteryzuje się dopracowaną wizualnie szatą graficzną, kalendarz zawiera także specjalną niespodziankę dla zapalonych graczy World of Warcraft. Poza tym, że informuje o tradycyjnych świętach, tak jak klasyczne wersje kalendarzy, ten przygotowany przez nas przypomina również o licznych uroczystościach wywodzących się z samej gry. Nie jest tajemnicą, że World of Warcraft od początku swego istnienia czerpie pełnymi garściami z dorobku różnych kultur. Dowodem tego są m.in. święta wzorowane na tych istniejących w realnym świecie. Zimowa Uczta to bez wątpienia odpowiednik Bożego Narodzenia, a Dziecięcy Tydzień nawiązuje do dobrze nam znanego Dnia Dziecka. 

    Świątecznym okresom w World of Warcraft towarzyszą nie tylko okazjonalne zmiany wystrojów miast, ale przede wszystkim możliwość zdobycia unikatowych nagród, do których należą rzadkie wierzchowce, stroje lub szczególne osiągnięcia. Mimo że zamieszczony w grze kalendarz przypomina o nadchodzących obchodach, w natłoku innych zadań (zwłaszcza w obliczu niedawnej premiery dodatku Shadowlands) łatwo je przeoczyć. W takim przypadku jedynym wyjściem jest czekanie kolejny rok na ponowną szansę ich zdobycia. Co prawda nasz kalendarz nie ułatwi uczestnictwa we wszystkich wydarzeniach, ale wisząc na ścianie w domu lub pracy, na pewno pomoże w zapamiętaniu ich dat i pozwoli zaplanować czas na grę.

    Kalendarz można zakupić tylko w sklepie wydawnictwa Insignis, które na okres świąteczny przygotowało wyjątkowe oferty cenowe na książki z uniwersum Warcrafta:
 
  • Oficjalny kalendarz World of Warcraft 2021 w cenie 39,99 zł. Ofertę zajdziecie tutaj:
 
  • Promocja! Przy zakupie Wielkiej księgi Pop-Up za 119 zł kalendarz gratis!:

  • Wszystkie powieści z serii World of Warcraft w cenie 19,90 zł, a WoW Kronika tom 1 i tom 2 za jedyne 57,90 zł. Spiesz się, ilość książek w promocyjnej cenie ograniczona!
 
    Moim skromnym zdaniem, jest to dobra okazja na prezent dla Warcraftowego wyjadacza, bądź by powiększyć naszą kolekcję o brakujące tytuły. Oferta księgi Pop-Up z kalendarzem bardzo fajna. A wy już zamówiliście swoje kalendarze? :) Poniżej znajdziecie parę grafik prezentujących kalendarz. Zawiśnie na waszych ścianach? :)
 
 
Autor: Insignis
Korekta: Rafał "Vegov" Wójcik
 

 






Copyright © Ścieżki Azeroth