Echo Dawnych Dni
Obudziliśmy się wczesnym rankiem. Wszechobecna mgła ustępowała powoli pierwszym promieniom słońca. Orzeźwiające powietrze postawiło nas wszystkich na nogi. Panowała cisza, a obóz powoli budził się do życia. Ogniska już prawie wygasły i czuć było lekką, pachnącą świeżością bryzę z północy, przybyłą do nas z Eversong Forest. Dorzuciłem parę drewien do ogniska, podtrzymując dogorywający ogień. Lethorin oraz inni krwawi rycerze jeszcze spali. W oddali zauważyłem Dagorlinda odzianego w zbroję, lecz bez broni. Nasze spojrzenia spotkały się, po chwili krzyknął:
- Vegov, podejdź proszę - kończąc otrzepał pelerynę.
- Tak, mój Panie?
- Helios opowiedział mi o wszystkim, co wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy. Wiesz, że miałeś wiele szczęścia? Ten szaman mógłby cię rozerwać na strzępy. - z ojcowską troską stwierdził kapitan.
- Wiem, światłość mi pomogła. - odrzekłem ze skruchą.
- W wolnej chwili chciałbym cię uczyć technik i taktyk walki, a jak opanujesz teorię, zaczniemy praktykę. Najpierw naucz się władać tym - stuknął palcem wskazującym prawej ręki w moje czoło.
- Nie potrzebuje twojej pomocy... - rzuciłem, zapominając o manierach.
- No proszę, ktoś tu zapomniał o etykiecie. O tym właśnie mówię. Musisz panować nad emocjami i trzeźwo myśleć, to podstawa. - oznajmił Elaren z lekkim uśmiechem.
Rozłożył ręce, wciągnął głęboko powietrze, po czym dodał:
- Uwielbiam wczesne poranki. Budź pozostałych, za piętnaście minut zbiórka przed salą odpraw i wyruszymy w drogę. - rozkazał doświadczony wojownik i wrócił do kwatery Heliosa.
Odwróciłem się na pięcie, kierując w stronę mojego ogniska. Pozostali nadal spali. Usiadłem wpatrując się w ogień. A jeśli faktycznie miałem szczęście i światłość zlitowała się nade mną, widząc moja żałosną pozycję? Brak mi umiejętności i doświadczenia. Vegov! Ty nie skończyłeś nawet nauki w akademii a co tu mowa o prawdziwej walce? Muszę ćwiczyć, bo następnym razem, mogę nie mieć tyle szczęścia.
Szturchnąłem Telanisa w nogę, który tylko wzdrygnął się, wciąż zaspany.
- Co się stało?
- Kapitan kazał was obudzić, za piętnaście minut zbiórka i ruszamy - wyjaśniłem i udałem się obudzić pozostałych.
Po trzydziestu minutach staliśmy w dwuszeregu, a Dagorlind spoglądał na nas ze srogą miną.
- Czy wy rozumiecie co to znaczy piętnaście minut? Czekam i nikogo nie ma. Mości panowie mają czas na wszystko. Oj, wezmę się za was, oj wezmę. Do rzeczy: Lethorin, ruszysz z pozostałymi Rycerzami do Tranquillien. Dołączy do was Telanis. Zbierzecie resztę naszych wojsk i spotkamy się w sanktuarium.
- Tak jest, kapitanie - zasalutował najstarszy z Krwawych Rycerzy.
- Telanis, dzięki uprzejmości naszego gospodarza, mam tu dla ciebie lekką zbroję Farstriders oraz miecz jednoręczny. Ubierz to natychmiast, a następnie ruszysz z Vegovem na jednym rumaku. Może w Tranquillien mają jakiegoś wolnego sokoła. - kontynuował dalej Kapitan, podając uzbrojenie powiernikowi.
- Wyznaczyłem dwudziestu Farstriders, którzy do was dołączą. Ruszyłbym z wami osobiście, ale nie chcę opuszczać obozu w obawie przed kolejnym atakiem. - wtrącił Helios.
- Dziękuję, przyjacielu. Lepiej, żeby ci łucznicy pozostali razem z tobą. Wolę dmuchać na zimne. - odrzekł Elaren.
- Nalegam, kapitanie, byś jednak przyjął moją pomoc. Zostawiam wystarczającą ilość żołnierzy, aby móc obronić to miejsce. - naciskał dowódca enklawy.
- Niech tak będzie. Wszyscy gotowi? Więc ruszamy. - rozkazał, po czym dołączył do magów. Wymienił z nimi parę słów i ruszyli w kierunku Sanktuarium.
- Vegov, ruszajmy- zawołał Lethorin.
Ash'falarah już na mnie czekał, przywiązany lejcami do stojaka. Przyłożyłem głowę do jego łba i wyszeptałem:
- A więc to tutaj zaczyna się nasza wspólna przygoda. Dziękuję, że jesteś ze mną. -
Miałem wrażenie, że mój nowy przyjaciel zrozumiał wszystko, potwierdzając to otarciem łba o mój tors.
- Vegov, zaczekaj na mnie! - zawołał Telanis, który biegł w moim kierunku.
- Spokojnie, bez ciebie się nie ruszam. - odpowiedziałem z uśmiechem.
Powiernik ubrany był w skórzany, brązowy pancerz z płaszczem w kolorze ciemnej zieleni. W biegu wkładał miecz do pochwy i ubierał się na ostatnią chwilę. Siedząc już na wierzchowcu, podałem mu rękę, by pomóc mu wsiąść. Koń, czując większy ciężar, kiwał zdenerwowany ogonem i łbem.
- Przepraszam, ale musisz nas obu bezpiecznie doprowadzić do celu. - poklepałem Spopielonego po szyi, po czym dobiegliśmy do pozostałych, którzy już wyruszyli.
- Widzę, że coraz lepiej ci idzie, mój młody towarzyszu - oznajmił Lethorin.
- Nabieram wprawy, ale to wszystko jego zasługa – oświadczyłem z dumą, klepiąc Ash'falarah po grzbiecie.
Podróż minęła szybko, poruszaliśmy się głównym szlakiem. Czasem mijaliśmy posłańców i patrole Farstriders. Ciemnozielona trawa rosła w każdym zakamarku tej krainy, a nad nią pięły się nią ku niebu ogromne drzewa o szmaragdowych liściach. Mimo piękna ich korony pozbawione były ptasich gniazd; trudno było spotkać w tych lasach ptactwo bądź zdrową zwierzynę. Po chwili przed nami ukazały się budynki Tranquillien. Wartownicy Opuszczonych nadal trwali na straży, a widząc nas jedynie oddali honor. Ku nam, w pośpiechu, wyszła Lady Auriferous:
- Paladyni? A gdzie wasz dowódca?
- Ruszył do Sanktuarium Słońca wraz z magami. Nastąpiła zmiana planów, moja pani. Trolle zaatakowały Farstriders i, z plecenia generała Haldurona, nasza ekspedycja ma w pierwszej kolejności rozwiązać ten problem. Przybyliśmy po kapłanów i łowców, a następnie mamy dołączyć do Dagorlinda. - oświadczył Lethorin.
- To bardzo niepokojące. Kapitan Helios nie informował nas wcześniej o atakach. Trolle nie zapuszczają się w nasze okolice. Chciałabym wam pomóc, lecz sama potrzebuję każdego żołnierza do obrony przed Plagą. - poinformowała zarządczyni Tranquillien.
- Rozumiem i nie śmiałem nawet prosić o pomoc z twojej strony. Czy znajdzie się może jakoś wierzchowiec dla naszego nowego towarzysza? - zapytał elf.
Kobieta wychyliła się w prawą stronę, by zobaczyć o kim mówił rycerz. Za moimi plecami dostrzega znajomego posłańca.
- Był u nas już wcześniej. Pytał o Dagorlinda, a ja wskazałam mu miejsce, gdzie, jak sądziłam, można go było znaleźć. Najwyraźniej mi się to udało. Co stało się ze smoczym jastrzębiem, skoro prosisz mnie o pomoc? Niestety, nie mam wolnych sokołów. Jedynie nieumarłe konie, ale raczej nie chciałby na nich jechać.
- Dziękuję za twą propozycję, lecz masz rację. Nie jestem skory dosiadać kościstych ogierów. - odrzekł Telanis z szacunkiem.
- Trudno, będziesz podróżował na Ash'falarah wraz z Vegovem. Napoicie konie, a ja w tym czasie poinformuję resztę naszych wojsk o planie działania. - Lethorin zsiadł z wierzchowca i udał się do pozostałych.
- Jesteśmy więc skazani na siebie, paladynie - oznajmił Telanis, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nie przeszkadzasz mi. Martwię się tylko czy mój przyjaciel da radę nieść nas dwoje - zsiadłem z konia i udałem się do koryta, by go napoić.
***
Wojska dowodzące przez kapitana Elarena Dagorlind dotarły do celu. Przed ich oczyma ukazał się ogromny budynek z dwiema strzelistymi wieżami które prawdopodobnie służyły jako punkt obserwacyjny. Oczywiście, wszystko było zachowane w podstawowych barwach Sin'dorei. Dało się wyczuć energię magiczną w tych murach.
- Zaklęcia ochronne bronią budynku - stwierdziła jedna z czarodziejek.
- Czyżby obawiali się ataku? Wizyta w tej krainie coraz bardziej mi się nie podoba. ... Możemy jakoś obejść te zabezpieczenia? - zapytał kapitan.
- Moglibyśmy spróbować je zneutralizować bądź złamać, ale o wiele prościej byłoby, gdyby ich twórca je po prostu wycofał - odpowiedział lider magów.
- Oczywiście, wszystko musi być pod górę. I co teraz mamy zrobić? - sfrustrowany Elaren zapytał sam siebie.
- Nic, kapitanie. Już możecie wejść, przejście jest bezpieczne - odezwał się Magister Keandris.
- Witaj, Magistrze. Czym są spowodowane takie zabezpieczenia? - dopytywał kapitan.
- Tym samym, co twoja wizyta - Trolle. Zaatakowały nas pięcioosobową grupą.
Pewnie myślały, że wieża jest opuszczona, za co zapłaciły krwią. W obawie przed kolejnym atakiem nałożyliśmy na naszą siedzibę zaklęcia, ale do tej pory trolle nie ponowiły ataku. - odpowiedział Magister.
- Czyli was też zaatakowały. Czy zauważyłeś jakichś innych trolli w okolicy? - wtrącił się łucznik.
- Nie, gdyż nie prowadzimy zwiadów i podobnych działań. Jedyne co, to od dłuższego czasu zauważyłem jednego do dwóch trolli, którzy przechodzili obok nas, a kierowali się w stronę... - kontynuował mag, ale Elaren przerwał jego wypowiedź.
- W stronę Zul'Aman. Enklawa komandosów też została zaatakowana, nie obyło się bez strat.. Proszę, o to list od generała. Nasz dowódca zalecił, by twoi magowie pozostali w moim oddziale, aż nie rozwiąże problemu z trollami. - kończąc, wręczył list magowi.
- To oczywiste, że zostaliby nawet, gdyby Wielki Magister Rommath tego nie nakazał.
Nagle ten sam mag, który sprzeciwiał się rozkazom za każdym razem, ponownie próbował wyrazić swoje zdanie. Keandris wyciągnął jedynie w jego stronę palec wskazujący w pozycji pionowej w geście uciszenia go.
- Nie chcę słyszeć żadnej dyskusji. Trolle zagrażają naszym braciom, a my musimy im pomóc. Po zakończonym działaniu wrócicie tutaj. Jakie są twoje dalsze plany, kapitanie? - zapytał opiekun sanktuarium.
- Oczekuję przybycia reszty wojsk z Tranquillien, a potem ruszymy ku Amanom. - odpowiedział Dagorlind.
- Dobrze, odpocznijcie. Chciałbym wam w jakiś sposób pomóc, lecz jest nas tutaj zaledwie pięcioro i nie mogę pozostawić naszego posterunku bez obsady. Będziemy oczekiwać waszego triumfalnego powrotu. - mag ukłonił się kończąc.
- Dziękuje, Magistrze. - odpowiedział krótko dowódca oddziałów.
***
- Rusz się, Telanis. Zostaw to jedzenie, mamy już zapasy. - zawołałem.
-Idę, idę. Nie mogłem zostawić takich pyszności – wykrzyczał posłaniec w biegu.
Na czele jechali paladyni, a za nimi kapłani oraz łowcy. Droga była prosta; na południe kierowała nas brukowana ścieżka. Nasz wódz zapewne już na nas czekał. Przez pewien odcinek drogi widzieliśmy Martwą Bliznę jak na dłoni, gdyż nie dzieliły nas drzewa. Tutaj „Droga Śmierci” była szersza, bardziej ponura, jeśli w ogóle było to możliwe. Nieumarli poruszali się na niej najczęściej, niekiedy w większych grupach. Dostrzec można było wysuszone szkielety elfów, zapomnianych i pozostawionych. Nigdy nie doznali godnego pochówku. Dotarliśmy do rozstaju dróg, z których jedna biegła droga do posterunku magów, a druga zaś przez bliznę do Wieży Windrunner. To właśnie tą drogą, przez wypaczoną ziemię, poruszały się swego czasu dwa Plugastwa, patrolując obszar aż od bramy w Deatholme. Poprawiłem miecz na plecach, upewniając się, że dobędę go z łatwością w razie ataku. Obecność mojego kompana za plecami wcale tego nie ułatwiała. Droga stała się wyboista i węższa, musieliśmy więc zmienić szyk. Poruszaliśmy się dwójkami, na czele ze mną i Lethorinem.
- Chyba już się zbliżamy. Widać budynki - wskazałem palcem przed siebie.
- Tak, zaraz tam będziemy. Mam nadzieję że Dagorlind już jest na miejscu. - odpowiedział paladyn z nadzieją.
Gdy dojeżdżaliśmy, zauważyliśmy żołnierzy na palcu przed budynkiem, gotowych do bitwy. Wyraźnie oczekiwali naszego przybycia. Nie dane było im usiąść i odpocząć.
- Nareszcie jesteście! Dobrze, żołnierze, ruszamy w kierunku Zul'Aman. Na czele jeźdźcy, za nimi łucznicy, magowie, a kapłani na końcu. Nie róbcie nic, czego nie rozkażę. - wsiadł na sokoła, po czym stanął na brukowanej drodze czekając, aż wszyscy dołączą. Ustawiliśmy się zaraz za nim, a w ślad za nami cała reszta. Poruszaliśmy się w znacznym tempie, lecz na tyle wolnym, by piechota nadążyła. Dotarliśmy do pierwszych śladów bytowania trolli. Przywitały nas totemy oraz sztandary Amani. W oddali było już widać pierwsze drewniane chaty z dachami ze strzechy, bez okien czy drzwi, za które służyły wycięte w ścianach otwory. Za nimi górował ogromny mur z jeszcze większą bramą - ciemnoszara budowla, obrośnięta roślinnością, a kilka metrów przed nią znajdowały się wbite w ziemię pod kątem ostrzone drewniane bale. Do miasta prowadziły szerokie, wysokie schody. Im bardziej podchodziliśmy, tym bardziej metropolita ginęła za tymi schodami. Przekroczyliśmy linię pierwszych chat, jak na razie bez oznak życia. Dowódca ekspedycji wyciągnął prawa dłoń na wysokości głowy, dając znać do zatrzymania się. Wszędzie panowała cisza. Nagle za jednej z chat dobiegło nas ciche warczenie oraz odgłosy łamiących się gałęzi pod ciężarem ciała. Elaren chwycił za łuk i widząc to wszyscy synchronicznie dobyliśmy oręża. Ukazał nam się troll z łukiem w ręku, a u jego boku maszerował ogromny drapieżny kot. Sięgał co najmniej do 1/3 wysokości swojego pana. Łuk z nałożoną strzałą kierował w ziemię, a dzikie zwierzę czekało tylko na rozkaz, by ruszyć do ataku. Nagle ten sam odgłos dobiegł nas tym razem z prawej strony. Z chaty wyszedł kolejny troll z łukiem i kocim towarzyszem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie, do momentu aż przed nami stanęło kilkoro zielonoskórych łuczników.
- Do szyku. Kawaleria za mną na prawa flankę. Łucznicy na czoło, ustawicie się w linii. Za nimi magowie, a na końcu kapłani. Czekajcie na moje rozkazy, nie atakujcie. - wykrzyczał Elaren i po chwili każdy z nas stał na swojej pozycji. Poczułem ciężki oddech Telanisa. Nie różnił się wcale od mojego. Też nie widziałem co nas czeka.
- Jakby co trzymaj się mnie. Musimy liczyć na siebie. - wyszeptałem do elfa za swoimi plecami.
Nic nie odpowiedział. Poczułem silniejszy uścisk rąk na moim pasie. Jeden z trolli wyszedł przed szereg. Schował łuk i dobył z torby kościany róg. Nie czekając, zadął w niego dwukrotnie. Dźwięk był głośny i długi. Miałem wrażenie, że doszedł do każdego zakamarka Ghostlands. Później znów nastała cisza, jedynie zwierzęta wciąż powarkiwały. Po dłuższej chwili odezwał się róg za plecami trolli, który brzmiał, jakby dochodził z... Zul'Aman?
- Na Anastariana! Grupowali się tutaj! - powiedział do siebie Dagorlind i przejechał wzdłuż linii naszego wojska.
- Nie lękajcie się! Ci przed nami to prymitywna rasa, która celebruje jedynie agresję i ból. Kierują się siłą i żądzą śmierci, a to ich słaby punkt. Wykorzystamy to. Walczmy mądrze, taktycznie, by każdy z nas doczekał jutra. - rozpoczął mowę Elaren.
Nagle rozbrzmiał kolejny róg, głośniejszy i wyraźniejszy. Był bliżej! Po schodach schodziły oddziały trolli. Na początku berserkerzy z toporami w dłoniach, za nimi pozostali łowcy, a na końcu dziesięciu szamanów. Przypominali tego, którego pokonałem w enklawie. Różnili się odzieniem, lecz maski mieli takie same. Prowadził ich troll o głowę mniejszy, lecz poruszał się na raptorze. Odziany w żelazną zbroję w kolorach czerwieni i granatu, z wielkim młotem w ręku. Zastanawiałem się skąd pochodził jego wierzchowiec, ponieważ owe stworzenia nie występowały na tych ternach. Wykrzyczał coś do swoich braci i łowcy przed nami cofnęli się, robiąc miejsce pozostałej armii. Była ich setka. A nas? Niecałe pięćdziesiąt głów. Widać było, że są pewni zwycięstwa.
- Czekajcie na moje rozkazy. Nie mogą ruszyć dalej, nie mogą najechać osad w tej krainie. Nie dopuścimy do tragedii, jak za czasów Wojny Trolli. Nie chcę przeżyć tego jeszcze raz. - wykrzyczał Dagorlind, po czym dołączył do nas.
Trolle zaczęły krzyczeć, wymachując jednocześnie bronią.
- Band'or shorel'aran - krzyknął nasz dowódca i rozpaczał wydawanie poleceń:
- Magowie, zrzucie na nich ogień!! Farstriders, strzelać bez rozkazu. Reszta czeka!
Magowie, zaczęli wykrzykiwać inkarnację zaklęcia. Niebo pociemniało jeszcze bardziej a na lewą flankę wroga spadły płonące głazy, paląc i niszcząc wszystko na swojej drodze. Padło chyba z piętnastu, głównie łowcy, w tym dwóch szamanów. Dobrze, to szamani stanowili największe zagrożenie na dystans. Systematyczne fale strzał kierowały się ku swoim celom. Widać było perfekcyjne wyszkolenie łuczników. Synchronicznie, jak jeden mąż, wypuszczali strzałę za strzałą. Trolle rozpierzchli się, lecz nie obyło się bez strat. Kolejni padli, tym razem miałem wrażenie, że głównie wojownicy byli naszpikowani strzałami. Dobra passa nie trwała długo... Znów uderzyły pioruny. Usłyszałem jęk za swoimi plecami. Porażeni Farstriders padli na ziemię, prąd przemieszczał się od jednego do następnego, padło siedmiu... Ostatni zginął mag, ten sam, który był przeciwny całej ekspedycji. Zwęglone ciała zasłały ziemię, niektóre rozpadały się w momencie uderzenia o grunt; tak silna była magia żywiołów połączonych sił szamanów. Patrząc na to nie dowierzałem, że mag nie żyje. Jego zachowanie dawało wiele do życzenia, ale był jednym z nas. Jeszcze przed chwilą widziałem go, jak instruował innych. Kobieta wśród magistrów stała zszokowana... Po chwili jeden z magów popchnął ją na ziemię, ratując przed uderzeniem pioruna. Poszła kolejna seria strzał, lecz już w mniejszej ilości. Berserkerzy ruszyli ku nam. Widząc to Elaren krzyknął:
- Łucznicy, ostrzelać napastników, magowie również. Zatrzymajcie ich. -
Poleciały strzały i pojedyncze kule ognia. Połowa szarżujących trolli padła, biegło ich z dwudziestu. Farstriders dobyli mieczy i stawili czoła w walce w zwarciu. Kapłani dwoili się, by podnieść na duchu wojowników, jednocześnie lecząc rannych.
- Rycerze, za mną. Uderzymy ich z prawej flanki. Odsłonili łuczników i szamanów. - rozkazał, a następnie pokierował nas do ataku.
Walki trwały, odjeżdżaliśmy w prawa stronę. Czy oni wytrzymają tam bez nas? Muszą! Na rozkaz kapitana uformowaliśmy trójkąt z nim na czele.
- Za Sin'dorei! Za Quel'thalas! - wykrzyczał Elaren i ruszyliśmy w stronę wroga. Wódz Amanów wykrzyczał rozkazy zauważywszy to. Szamani odwrócili się w naszą stronę, by rzucić zaklęcie, lecz było za późno. Wbiliśmy się jak klin w ziemię. Trolle padały martwe albo upadały, by ratować się przed naszym naporem. Machałem mieczem bez opamiętania, może zraniłem kilkoro. Widziałem jak pozostali rycerze paradują mieczami nie schodząc z rumaków. Ich cięcia były przemyślane i celne, uderzali tak, by ofiara już nie mogła wstać. Trolle wrzeszczały, ku nam ruszyły bestie łowców oraz seria strzał.
- Na przód, wydostańmy się stąd! W kierunku schodów, gdzie zawrócimy i ponowimy atak. - wykrzyczał Kapitan. Jeden z Paladynów miał lewe udo przebite strzałą. Rana mocno się sączyła. Złamał ją w pół, lecz nie wyciągnął grotu. Pewnie widział czym to skutkuje. Wszyscy broczyliśmy we krwi, widać było świeże wgniecenia na zbrojach, które spełniły swoje zadanie. Na szczęście obyło się bez większych obrażeń, nie licząc jednego z nas. Jechałem na końcu po prawej stronie. Między nami przelatywały strzały oraz włócznie, lecz już bez magii żywiołów. Czyżby szamani zginęli w trakcie pierwszego najazdu? Zabrzmiał delikatny i dźwięczny róg elfów. Reszta naszych wojsk wołała o pomoc.
- Nawracamy! Atakujemy łuczników i kierujemy się ku naszym bracią - wydał rozkaz, a następnie zawrócił wierzchowca. Wszyscy poszli w jego ślady. Wszyscy oprócz mojego Spopielonego. Ruszył w górę schodów ku Zul`Aman.
- Co ty robisz?! Nawróć Ash'falarah! Nawróć! - wrzeszczałem.
- Vegov, co ty wyprawiasz? Gdzie my jedziemy? - krzyczał Telanis.
- Nie wiem, koń sam nas prowadzi! - Dotarliśmy do bramy miasta, która była przymknięta, zostawiając szparę, by przecisnął się jeden troll. Ogromna drewniana brama, oparta na kamiennych filarach ozdobionych rzeźbami czaszek. Słychać było odgłosy walki oraz dźwięki rogów.
- Naprzód, Spopielony! Musimy wrócić! - rozkazałem.
Koń stanął dęba. Zrzucił nas obydwu na ziemię po czym uciekł w kierunku, z którego tu przybyliśmy.
- No pięknie. Dobra, Telanis, wracamy do reszty. - powiedziałem. Chciałem się odwrócić, gdyż nie uzyskałem odpowiedzi. Nagle troll wyłonił się za bramy i pochwycił Telanisa, łapiąc za usta i rękę. Próbował wciągnąć go do środka. Telanis się szarpał, lecz był za słaby. Jednak nie był głupi. Dłonie spoczywały wzdłuż jego ciała, a za pasem miał ukryty mały sztylet. W ferworze walki wyciągnął niezauważenie broń i wbił ostrze w brzuch oprawcy. Z bólu oponent puścił posłańca, łapiąc rękoma za wystający z brzucha sztylet. Nie czekałem ani chwili dłużej. Wyprowadziłem cięcie na wysokości głowy trolla. Miecz doszedł celu, wbijając się na końcu w ścianę. Troll stał przez chwilę w pozycji wyprostowanej, by po sekundzie upaść, gubiąc tym samym odciętą głowę.
Oddychałem ciężko. Widziałem co mam robić, jak uderzyć. Był strach, lecz inny niż za pierwszym razem. Odwróciłem się do Telanisa, złapałem go za ramię i pociągnąłem za sobą..
- Ty też to widzisz? - zapytał zdenerwowany.
- Tak, ktoś porusza się bardzo szybko w naszym kierunku. Czekaj, to nikt z naszych!
- To ten troll dowódca na raptorze. Co robimy? - zapytał przerażony.
- Tam, do tej chaty. - wskazałem palcem naszą kryjówkę. Nie czekając ani chwili pobiegliśmy w tamtym kierunku. Jeździec domyślił się co chcemy zrobić i ruszył naszym śladem, zgarniając po drodze pochodnię. Od chaty dzieliły nas metry, lecz przebiegły troll rzucił pochodnią i dach zajął się ogniem.
( Droga do Zul`Aman w World of Warcraft)
- Da. Młode brudne elfy. Tutaj czeka was koniec. - wojownik zsiadł z raptora. Dobył wielkiego młota i skierował się w moim kierunku. Raptor nie został z tyłu, wyszczerzył swój gadzi pysk, odsłaniając dwa długie rzędy zębów. Obrał sobie za cel Telanisa. Zwierzę rzuciło się na elfa, ale ten uchylił się przed ogromnymi szczękami i zaczął uciekać. Chciałem mu pomóc, lecz poczułem uderzenie młota na klatkę piersiową. Zbroja się wgniotła, spowalniając uderzenie, ale i tak usłyszałem chrupnięcie. Chyba pękło żebro. Siła uderzenia była tak ogromna, że odrzuciło mnie parę metrów do tyłu. Leżałem twarzą do ziemi. Nagle usłyszałem bicie stóp o ziemię. To troll biegł w moja stronę. W ostatniej chwili przeturlałem się w prawo, a tam, gdzie leżałem, uderzył ogromny młot. Jak się okazało był to kamień wyrzeźbiony w kształt prostokąta, nabity na grubą drewnianą rękojeść. Troll syknął, ale zdążyłem się podnieść nim uniósł oręż. Wykonałem parę cięć w kierunku wroga, jednak udało mu się uniknąć dwóch pierwszych, a trzecie sparował młotem. Ruszył w moja stronę, uniósł młot nad głowę, po czym chciał opuścić go na mnie. Zrobiłem unik w lewo i odskoczyłem do tyłu, lecz zielonoskóry zdążył już wykonać zamach na wysokości mojego torsu. Troll nie zatrzymał się; kręcił się w koło wymachując młotem w moim kierunku. Jedyne, co mogłem zrobić, to uciekać, lecz po kilku obrotach troll się zatrzymał, wyraźnie zmęczony ogromnym atakiem. Pancerz na jego torsie energicznie podnosił się i opadał. To była moja szansa... Rozpędziłem się, wskoczyłem na obalone drzewo leżące obok, i dobiegając do końca wykonałem skok na trolla z uniesionym mieczem, z taką siłą, że mogłem go nawet rozpłatać w pół. Troll zasłonił się rękojeścią młota, która pękła, a miecz zatrzymał się na czaszce przeciwnika. Z trudem wyrwałem miecz. Troll się słaniał, ale nadal chciał walczyć. Chwiejną ręką wciągnął sztylet i zaczął iść w moim kierunku. Bez wahania odciąłem jego dłoń i wbiłem ostrze broni w brzuch trolla. Spojrzał zakrwawionymi oczami w moje oczy, uśmiechnął się szyderczo i opadł na mnie. Zsunąłem go na ziemię wyrywając miecz, który przeszedł na wylot. Rozglądam się za Telanisem, który wpadł w szczelinę pomiędzy chatą a murem. Zwierzę nie mogło go sięgnąć, wpychało jedynie pysk coraz dalej. Chata cała się trzęsła, jeszcze chwila i runie. Jedna, dwie, pięć, dwanaście starzał wbiło się w drapieżnika. Raptor zawył z bólu, kierując pysk w stronę jego ciemiężycieli. To Dagorlind jechał na sokole jednoczenie strzelając. Co za umiejętność walki. Gdy dojechał, zeskoczył z wierzchowca, schylił głowę, żeby unikać pokąsania i wbił miecz w żuchwę bestii. Zamrugała jedynie oczyma i padła.
- Gdzie jest Vegov? - krzyknął.
- Tutaj - szedłem powolnym krokiem w ich kierunku, trzymając się za klatkę piersiową.
- Czemu nie ruszyłeś za nami? - dopytywał Kapitan.
- Spopielony sam nas tutaj zaprowadził. Chyba się wystraszył. Widziałeś go może? - zapytałem.
- Nie widziałem. Chodźcie, wracamy do reszty - polecił kapitan.
Zeszliśmy po schodach. Pole bitwy skąpane było w krwi i trupach, z których większość należała do trolli. Większa połowa z nas zginęła.. Z Farstriders zostało zaledwie dziesięciu, kapłanów dwóch, z czego jeden w stanie krytycznym i jeden mag - kobieta. Trolle musiały skupić się na nich. Wygłodniałe ptaki krążyły nad polem bitwy, czekając na mięso...
- Gdzie rycerze? - zapytałem głośno.
- Udali się w pościg za uciekinierami. Cała trójka powinna zaraz wrócić. - odpowiedział kapłan, który padał z wycieńczenia, ale nadal leczył. Podszedł właśnie zbadać moją ranę. Przyłożył ręce, wypowiedział kilka zdań, a ja poczułem spokój i ukojenie. Ból odszedł niezauważalnie.
- Dziękuję. Jak to trójka? - zapytałem zdziwiony.
- Strzała w udzie utrudniała mu walkę. Troll zrzucił go z konia i przygwoździł włócznią do ziemi. - ze smutkiem w głosie odpowiedział kapłan.
- Chodź, Telanis. Zbierzmy zmarłych, trzeba ich spalić - oznajmiam powiernikowi.
- Naszych żołnierzy złóżcie obok siebie i zostawicie. Pożegnamy ich godnie. Trolle zbierzcie i spalcie na miejscu. Telanis, gdy skończysz, udaj się do Tranquillien oraz enklawy Farstriders. Przekaż co się tutaj stało, a następnie wsiądziesz na Smoczego Jastrzębia i udasz się do Stolicy. Poinformujesz generała o wszystkim. - rozkazał Elaren.
- Tak jest.– odpowiedział posłaniec.
- Kapitanie, w Zul'Aman zaatakował nas samotny troll. Co mógł tam robić? Z tego co widzę większość trolli żyła poza jego murami...
- Dziwne. Wyślę natychmiast Farstriders na zwiady do miasta. Musimy widzieć czy nie ma ich tam więcej. Teraz zajmij się pozostałymi. Dużo z nas zginęło, ich poświęcenie zostanie zapamiętane na wieki. Dzięki nim zażegnaliśmy kolejnego zagrożenia.
Autor: Vegov
Komentarze
Prześlij komentarz